Uwielbiam tę ich całą magię, w którą bardzo, bardzo wierzę. Należę do tych osób, które się uśmiechają, gdy słyszą (znienawidzone przez wielu) „Last Christmas” grupy Wham i cieszą się na dźwięk dzwoneczków, bo są przekonane, że to dzwonki od sań Mikołaja.
W tym roku czuję Święta jeszcze wcześniej, bo już od początku listopada. W tym czasie byłam w Irlandii i tam, w nocy z 31 października na 1 listopada, znikły w sklepach i na ulicach wszystkie dynie, pajęczyny i zombie, a w ich miejsce pojawiły się przecudowne, iskrzące się dekoracje bożonarodzeniowe.
Tak, wiem, przystrojone drzewka i świeczki w listopadzie to przesada, ale… Dla mnie święta mogłyby trwać cały rok. I wierzę, że istnieją Mikołaj, Gwiazdor, Dziadek Mróz czy Dzieciątko. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że każdy z nas może być Mikołajem. Często nie wymaga to specjalnie ani naszego wysiłku, ani zbyt wielu pieniędzy, a jedynie chęci.
Wierzycie, że dobro wraca? Ja wierzę. Jestem przekonana, że dobra energia, którą puścimy w świat, wraca do nas pomnożona. A ludzie są dobrzy. Z natury. Tylko czasem o tym zapominają…
Mam taką grupę czytelników na Facebooku. „Fani książek Magdaleny Witkiewicz MAGICZNE MIEJSCE”. I dzisiaj napisałam tam post:
Przez Was nie mogę napisać felietonu świątecznego do Magazynu Together! Chyba po prostu opiszę, co się tu działo! I dzieje!
Potem pomyślałam, że to jest bardzo dobry pomysł! Bo tam zadziała się – zgodnie z nazwą grupy – magia. Dzięki Facebookowi mam duży kontakt z moimi czytelniczkami. Wiem, kiedy się zakochują, wychodzą za mąż, kiedy rodzą im się dzieci albo mają kłopoty z zajściem w ciążę. Znam często ich drobne troski, wątpliwości, ale też wiem, kiedy mają naprawdę wielkie problemy. Wiem, kiedy poważnie zachorują i gdy stracą kogoś bliskiego.
Tak było i teraz. Trzy młode dziewczyny mające spore powody do smutku. Jak im pomóc? Chyba nie mogę, ale może potrafię chociaż na kilka chwil wywołać uśmiech na ich twarzy? Potrafię!
Wymyśliłam, że dam im w prezencie moją książkę („Pracownia dobrych myśli” – tytuł mówi sam za siebie), poproszę dziewczyny z mojej grupy, by złożyły się na kocyk i nalewkę „ku zdrowotności” oraz taką małą paczuszkę z zestawem ratunkowym wyślemy w ramach akcji poprawiania humoru. Odzew przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. W ciągu kilku dni uzbierałyśmy półtora tysiąca złotych, dostałyśmy książki od innych pisarek, dziewczyny wysyłały do mnie drobiazgi (i niedrobiazgi też), bym tylko włożyła je do paczek. Paczki były ogromne. Ciężkie, wyładowane po brzegi, zapakowane w świąteczny papier.
Wszystkie żyłyśmy tą akcją. Nie mogłyśmy się doczekać dnia, gdy dziewczyny dostaną prezenty. Bo tam były takie podarunki, o których marzy chyba każda kobieta. I których nigdy sobie sama nie kupi. Bo przecież trzeba myśleć o dzieciach, o rodzinie… Chciałyśmy sprawić im przyjemność. Chciałyśmy, by pomyślały, że w tych trudnych dla nich dniach nie zostają same.
Czasem los decyduje, że nie jest nam zupełnie różowo i właśnie nas wybiera, by nad nami szalała ulewa. Fajnie, gdy trafiają się w naszym otoczeniu ludzie, którzy chcą pomóc, choćby potrzymać nad naszą głową rozłożony wielki parasol. Albo by wraz z nami skakać w olbrzymich kałużach łez.
Gdy się nie jest samotnym, to chyba łatwiej przeczekać ten deszcz smutku.
Bo zawsze lepiej jest, gdy się ma towarzystwo do skakania w kałużach.
Prawda, że Mikołaj istnieje?
I, co lepsze, śmiem podejrzewać, że Mikołaj też była kobietą!