Życie w miejskiej dżungli jest ludziom znane od lat. To właśnie w mieście rodzą się i spędzają całe swoje życie lub jego część. Jednak gdzieś daleko, w miejscach pokrytych gęstym, dżunglowym lasem można odnaleźć inne od nas plemiona. Żyją one z dala od cywilizacji, kultywują swoje tradycje, przekazując z pokolenia na pokolenie mądrości przodków. Wierzą, że to, co mają, jest dla nich najlepsze i korzystają z otaczających dóbr natury, z którą mają silną więź. Ze swoimi problemami udają się zwykle do szamana – on niemal w każdej sytuacji wie najlepiej, co zrobić. Ich życie zdecydowanie różni się od tego, które wiedzie się w mieście.
Księga dżungli non-fiction
Ludziom spoza dżungli staje się ona bliska jedynie podczas oglądania lub czytania relacji podróżników i antropologów. W ten sposób dowiadują się o skrywanych przez nią tajemnicach. Dzieciom najbliżej pokazana jest w historii „Księga Dżungli”, w której osierocony bohater Mowgli wychowywany jest przez wilki. Zdawać by się mogło, że takie historie pojawiają się tylko w powieściach i są literacką fikcją, jednak – być może ku zaskoczeniu – wiele podobnych historii zdarzyło się naprawdę. Dżungla w swoich ramionach skryła nie tylko dzieci, ale także całe rodziny. Jak to się stało? Czy przybyli tam z własnej woli? Co sprawiło, że wybrali te nieznane im do tej pory i nieprzyjazne miejsca na życie? Kim dzisiaj są dzieci wychowane w dzikich lasach? Czy odnajdują się w społeczeństwie? Jak wspominają swoje dzieciństwo?
Z jaskini przetrwania do przemówień na scenie
Kiedy miała zaledwie 15 dni, jej mama wraz z nią przeprowadziła się do jaskini w brazylijskiej dziczy, pełnej jadowitych węży, pająków i skorpionów. Ich nowy dom znajdował się na obrzeżach miasta Diamantina i nie był bezpiecznym miejscem dla matki z noworodkiem. Christina Rickardsson – teraz już 35-letnia kobieta – spędziła w jaskini 5 pierwszych lat swojego życia. Do miasta chodziła tylko po to, by sprzedać kwiaty oraz suszone liście i kupić ryż. Wędrowała boso i zawsze do celu, pomimo krwawiących stóp. Jej historia, którą opisała w swojej autobiografii pt. „Never stop walking”, jest równie nadzwyczajna, co chwilami tragiczna i przerażająca. Przyznaje się w niej nawet do zabicia chłopca w walce o chleb. Zdarzyło się to już na ulicach Sao Paulo, gdzie nadal pozostawała bezdomna i próbowała wszelkimi sposobami zdobyć jedzenie. Chłopiec uderzył ją w twarz, gdy we dwójkę chcieli zdobyć tę samą kromkę chleba. Zaczęli się bić, mała Christina wzięła szkło i dźgnęła go z całej siły w brzuch. Po kilku dniach z plotek dowiedziała się, że jakiś chłopczyk zmarł w ulicznej alei. Pomyślała, że to prawdopodobnie był on.
Christina wraz ze swoją matką żyły w jaskini na skraju wygłodzenia. Polowały z procy na ptaki, które przyrządzały na palenisku. Pewnego dnia usłyszały pomruki jaguara, już wtedy drżały z przerażenia, a po chwili zobaczyły go czającego się na swoją ofiarę nad jaskinią. Ich serca na moment zamarły. Szczęśliwie niebawem zwierzę rzuciło się w pogoń za zdobyczą.
Mieszkając w dziczy, przeżyły kilka bardzo niebezpiecznych chwil. Po pięciu latach spędzonych w jaskini zostały stamtąd wypędzone przez grupę mężczyzn z psami. Wówczas przewędrowały do Sao Paulo, gdzie zamieszkały w slumsach. Matka Christiny nie mogła znaleźć pracy, więc każdego dnia żebrały o pieniądze i jedzenie. Ludzie bywali różni – jedni byli hojni, inni wyzywali je od karaluchów i ulicznych szczurów. Tam też urodził się brat Christiny.
Gdy miała 8 lat, była już w sierocińcu, do którego wraz z bratem oddała ich mama. Adoptowała ją szwedzka rodzina. Przeprowadzka do Szwecji okazała się dla Christiny błogosławieństwem, ale także szokiem kulturowym. Wszystko było inne, zupełnie odwrotne niż na ulicach Sao Paulo i w jaskini: pogoda, religia, jedzenie, ubiór, kod kulturowy. Szybko nauczyła się języka szwedzkiego i równie szybko zapomniała portugalskiego. Po latach tułaczki ulicami, walki o przetrwanie, zmaganiem się z głodem i przemocą nareszcie miała nadzieję na lepsze jutro. Gdy miała 31 lat, odkryła, że boryka się nie tylko z problemem tożsamości, ale także z problemami z przeszłości, które od siebie odpychała. Jak sama mówi, ma w sobie cechy osobowości zarówno brazylijskie, jak i szwedzkie, jednak wtedy poczuła się bezosobowo. Po 24 latach nieobecności w Brazylii postanowiła odwiedzić swój ojczysty kraj i odnaleźć mamę. Udało się! Znalazła ją mieszkającą z siostrami. Okazało się także, że została ona zdiagnozowana jako schizofreniczka. Rodzina Christiny po latach znów się połączyła, dołączył także jej brat. Po tak długiej nieobecności, na nowo się poznają i uczą siebie nawzajem. Christina pochodzi teraz z innego kręgu kulturowego i różnice między nimi są dość spore. Wspólnie z mamą odwiedziła także jaskinię, w której mieszkały. To właśnie tam poczuła, że matka dała jej przez pierwsze osiem lat życia wystarczająco dużo miłości, odwagi i siły, aby iść przez życie.
Christina założyła w Brazylii fundację pomagającą dzieciom ulicy i z sierocińca. W Szwecji jest bizneswoman, mówczynią motywacyjną i zwraca uwagę świata na problemy bezdomnych, brazylijskich dzieci. Ta niezwykła kobieta, wychowywana na początku w jaskini, przystosowała się do życia w społeczeństwie. Tego, kim by była dzisiaj, gdyby została w Brazylii, nie wiadomo. Nie wiadomo w ogóle czy „by była” – może sama zginęłaby w „walce o kawałek chleba”?
Na zawsze dzika
Będąc dzieckiem niemieckich misjonarzy-odkrywców i językoznawców, dzieciństwo spędziła w indonezyjskiej dżungli. Mieszkała z rodzicami i rodzeństwem w zachodniej części wysypy Nowej Gwinei w Irian Jaya wraz z plemieniem Fayu. Warto wspomnieć, że jego ludność to zapomniane plemię kanibali! Brutalni w byciu, zalęknieni, skłóceni między sobą, toczący wojny i siejący postrach wśród innych plemion… Tacy byli, zanim pojawiła się u nich rodzina pełna miłości, która plemię przyjęło i pozwoliło zamieszkać z nimi. Sabine Kuegler to niewątpliwie dziecko dżungli. Taki z resztą tytuł nosi jej autobiograficzna książka.
Sabine zamieszkała w dżungli w latach 70. XX w. Wraz z dziećmi z plemienia lubiła polować za pomocą łuku. Po dziczy poruszała się boso. Była nieustraszona, nie przeszkadzało jej, że o poranku musi wytrzepać ubranie, by sprawdzić, czy nie ma tam skorpionów. Nie bała się ani krokodyli, które pływały w rzece, ani szczurów, które co noc odwiedzały ich drewnianą chatkę. Nie widziała też nic złego w prymitywnym sposobie życia plemienia. Oni uczyli ją przetrwania w dżungli, ona ich – przyjaźni, poczucia wspólnoty i lojalności. Sabine kochała dżunglę i wszystko to, co dawała. Zamiast chipsów jadła grillowane skrzydła nietoperzy, każdego dnia kąpała się w rzece i obserwowała piękno kolorowych ptaków. Z plemieniem rozmawiała w ich języku, z rodzicami po niemiecku, a po angielsku nauczyła się mówić dzięki lekcjom mamy. Egzotyczny plac zabaw był częścią jej domu, w którym czuła się wolna i dzika.
Rodzinę finansowo wspierały dotacje, jednak pieniądze nie były wystarczające, by podróżować na Zachód. Dzieci więc zostały wychowane w izolacji, z dala od cywilizacji i zachodniej kultury. Dopiero gdy trójka rodzeństwa była już w wieku nastoletnim, spotkała się z resztą swojej rodziny w Niemczech. Ta wizyta nie była dla nich łatwa, a miejska dżungla okazała się trudniejsza niż ta prawdziwa. Już samo noszenie butów było dla nich czymś dziwnym. Hałas, ilość ludzi, korki, a także jedzenie, do którego ich żołądki nie były przystosowane, szybko sprawiły, że trójka rodzeństwa nie mogła doczekać się powrotu do swojego domu w dżungli. Po tej wizycie dla Sabine już nic nie było takie same. Przez dwa kolejne lata spędzone wśród plemienia wciąż zastanawiała się, gdzie jest jej miejsce. Niestety ta sytuacja ciągnie się do dziś, choć ma już czwórkę dzieci, mieszka w eleganckim domu w Monachium i była już dwa razy zamężna. Żadne jej małżeństwo nie przetrwało. Po latach spędzonych w dżungli – bez bieżącej wody, elektryczności, chodzenia do szkoły, bez mediów, Sabina pojechała na studia do Szwajcarii. Przeżyła kulturalny szok. Nie potrafiła się zaadaptować. Nie znała wiele ze współczesnego świata. Po dwóch latach, gdy zaczęła myśleć o powrocie do Indonezji, zaszła w ciążę. Do plemienia nie wróciła, bo wiedziała, że złamała ich kulturowy kod. Pewnie by ją przyjęli, jednak nie czuła, by było to w porządku – wiedziała, że będą się stresować złamaną przez nią zasadą. U Faya nie istnieje seks pozamałżeński. Także Sabine w głowie miała inne życie i inne zasady, których nauczyła się od plemienia. Doszło nawet do tego, że gdy ból psychiczny był dla niej nie do zniesienia, pocięła sobie ramiona żyletkami, gdyż kobiety z plemienia Faya, gdy chcą ulżyć sobie w mentalnym cierpieniu, tną się na plecach kamienną siekierą bądź patykami.
Dopiero podczas pisania swoich książek zaczęła wiele rozumieć z tego, co się z nią dzieje. Zrozumiała, że myśli ona jako osoba z plemienia, a nie jako indywiduum… Zdała sobie sprawę, że ma bardzo wysoką odporność na ból fizyczny – podczas skurczów w pierwszej ciąży spała. Do tej pory boi się przechodzić przez ulicę, a korki ją przerażają. W Niemczech jest krytykowana za idealizowanie życia w dżungli. Ona czuje, że jej dzieci nie mają takiej samej wolności, jaką miała ona sama – nie chodzą boso, a gdy jest zimno, siedzą w domu. Sabine czuje się winna i najchętniej wróciłaby do dżungli wraz ze swoimi młodszymi dziećmi (starsze mieszkają z ojcem w Szwajcarii). Czy Sabine wróci do Indonezji? Czy żyłoby jej się tam łatwiej teraz, po latach spędzonych w mieście? Z pewnością w głębi na zawsze pozostanie dziką kobietą.
Dzikie dzieci w dzikim świecie
Historii o dzieciach wychowanych w dziczy samotnie bądź z rodzicami i takich, które zostały wychowywane przez zwierzęta, jest co najmniej kilkanaście. Niektóre z nich, choć wywołują dreszczyk emocji, są tragiczne. Inne – takie jak te opisane tutaj – inspirują, choć pozostawiają także wiele pytań. Jedno jest pewne – zetknięcie się z czymś zupełnie nowym nie jest łatwym procesem, dlatego też najlepiej dla takich osób byłoby, gdyby od początku miały opiekę i łagodnie przystosowywały się do nowych warunków życia.