Jako dyrektor teatru dla dzieci powinienem być autorytetem w dziedzinie dziecięcej wrażliwości, potrzeb rozwojowych, ich percepcji etc. Otóż w pewnym sensie jestem, a w innym nie jestem. Poza piastowaniem zacnego stanowiska, a co za tym idzie – tytułu eksperta od spraw dzieci i widowisk, jestem bowiem także ojcem trójki stosunkowo młodych potomków. Pięciolatki i dwóch trzylatków.
W kontekście powyższego chciałbym opisać z jednej strony palącą konieczność, a z drugiej odwieczny problem związany z określaniem wieku widza spektakli teatralnych. Chodzi o spektakle, które prezentowane są dzieciom w teatrach dla dzieci, albo szerzej, o dzieła, które im pokazujemy. Dla rodzica jest to zawsze problem – co można, a czego nie można, zwłaszcza z punktu widzenia współczesnej pedagogiki i szeroko pojętego dobra dziecka, pokazać dziecku w danym wieku, co jego rozwój będzie stymulować i wspomagać, a co odbije się problemami psychicznymi w wieku dojrzałym i spowoduje konieczność długofalowej terapii psychoanalitycznej w celu dojścia do przyczyn traumy.
Jeżeli chodzi o gry wideo, to sprawa jest dużo jaśniejsza. Istnieje kilka obiektywnych wyznaczników takiej klasyfikacji ze względu na wiek odbiorcy. Dla przykładu, jeżeli coś jest trochę straszne, to umieszcza się na grze ikonę pająka i jest to jednoznaczne z tym, że grać w grę mogą dzieci, które rozwojowo są przygotowane do lekkiego lęku, czyli przykładowo kategoria 5+. Duży lęk – zombie – to inna kategoria: 8+. Następnie przemoc – słaba w formie kijka w dłoni i mocna w formie zaciśniętej pięści – 6+ i 9+. Wszystko jasne. Wątki miłosne – ikona serduszka – 8+. Nagość połowiczna – 14+, pełna – 18+, wulgarny język, narkotyki – 16+ (osoby poniżej 16 roku życia na dźwięk najbardziej popularnego wulgaryzmu na „k” zastygają w bezruchu pełnym niezrozumienia, mdleją albo kompulsywnie powtarzają to niezrozumiałe słowo). I tak dalej.
Czas na tytułową antypedagogikę. Ja, jako nieodpowiedzialny rodzic trojga, zabieram dzieci na wszystko, co jest dla dzieci, nie przejmując się szczegółową klasyfikacją wiekową. Zakładam, że pewne tematy – jak przemoc czy seks – zostaną potraktowane ze szczególną wrażliwością, a wszystko dobrze się skończy. Kiedy podejrzewam, że może być ciężko, na wszelki wypadek siadam blisko wyjścia. Czasem biorę ze sobą odsiecz w postaci babci czy małżonki, w celu cichej ewakuacji niezadowolonych jednostek. I oglądam, i cicho do ucha mówię, co mniej więcej myślę i nie będę ukrywał – często owijam przekaz w bawełnę, dla miękkości i zrozumiałości. Znajomy fotograf zabrał swoje trzyletnie bliźnięta na formalną sztukę dla dorosłych (z której zrozumiały mniej więcej tyle, co przeciętny dorosły, ale trzeba przyznać, że akurat ta sztuka była wymagająca), a na moją zaczepkę: „czy jesteś pewien, że to dobry pomysł?”, odparł: „tak, szybciej dorosną”. Ja wciąż miałem wątpliwości, a dzieci bawiły się świetnie. Za każdym razem, gdy w gąszczu niezrozumiałych znaczeń wychwyciły coś, co ich mózg klasyfikował jako rozpoznawalne, wykrzykiwały serdecznie: Piesek! Pani nie ma głowy! Podarli papierek! Podkreślam bez ironii – dzieci bawiły się świetnie. Cały terror prezentowanych zdarzeń był im zupełnie niedostępny. Czy ta rodzina jest patologiczna?
Przypomina mi się też sytuacja, gdy jakaś dziewczynka zwymiotowała podczas spektaklu na widok ściętej głowy Koziołka Matołka, choć ten tandetny, teatralnie sztuczny obrazek wywołał gromki śmiech większości widowni – widać było przecież, że udają i że się wygłupiają. Myślę sobie o „Niekończącej się historii” i o bagnie, które wciąga konia głównego bohatera, Atreju. Moje dzieci weszły mi na głowę pod wpływem natłoku emocji, więc musieliśmy tę scenę przewinąć. Jednak później przez tydzień bawiły się w ekspresowego ślimaka i olbrzyma pożerającego kamienie z tej samej historii. Przychodzi mi do głowy realizowany przeze mnie w Teatrze Wybrzeże cykl Lekcji Niegrzeczności, które, o ile mi wiadomo, nikogo nie przyprawiły o psychozę, mimo tego, że teksty braci Grimm (!) podaliśmy bez cenzury w tautologicznej, acz poetyckiej inscenizacji (tak, tak, bracia Grimm to ci niepoprawni mąciciele od rozpruwanych brzuchów wilków i ścinanych głów złych macoch). A na koniec myślę sobie o dziecięcych doświadczeniach pokolenia naszych babć i dziadków, pokolenia wojny. Moja 86-letnia babcia ze spokojem wspomina, jak czołg jechał przez jej wieś po zwłokach sąsiadów, gdy miała jakieś 5 lat. Bez metki z pająkiem. Bez limitu wieku. Babcia ma za sobą długie i szczęśliwe życie, którego również sobie, Państwu i moim dzieciom życzę.
Michał Derlatka
Reżyser teatralny, aktor, lalkarz, od września 2019 roku dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Miniatura. Ukończył wydziały: aktorski (PWST Wrocław) oraz reżyserii teatralnej (PWST Kraków/Wrocław), studiował też reżyserię i dramaturgię w Hiszpanii (Institut del Teatre, Barcelona). Specjalizuje się w przedstawieniach teatru formy i teatru młodego widza. Stypendysta MKiDN, wyróżniany i nagradzany lokalnie i ogólnopolsko. Wcześniej związany z Teatrem Wybrzeże, gdzie poza realizacjami repertuarowymi od 2014 prowadził cykl Lekcje Niegrzeczności, w których łamiąc konwencje oraz czwartą ścianę, dialogował z najmłodszym pokoleniem widzów na tematy osnute wokół niegrzeczności pojmowanej jako niezależność, samodzielność, inność, bycie sobą. Ma na koncie ponad 40 realizacji teatralnych (nie licząc realizacji niemal trzydziestu udramatyzowanych czytań) w Polsce, Hiszpanii, Czechach, na Słowacji oraz w Łomży; pracował po polsku, czesku, słowacku, francusku, hiszpańsku, katalońsku i angielsku. Twierdzi, że dopiero się rozkręca.