W kwietniu do naszej redakcji trafia e-mail rozpoczynający się od słów „Moja żona i ja właśnie wróciliśmy z Pakistanu. Pojechaliśmy tam wbrew ostrzeżeniom MSZ, aby pomagać ludziom”. Jej autorami są Agata i Maciej Strzyżewscy, małżeństwo z Kaszub. On uczy języka angielskiego policjantów z Komendy Powiatowej, Ona jest nauczycielką w wiejskiej szkole. Wspólnie prowadzą Fundację Wszystko Jest Możliwe. W jej ramach działa m.in. Kościół Uliczny, którego celem jest wsparcie osób bezdomnych i potrzebujących.
Być może nigdy nie znaleźliby się w Pakistanie, gdyby nie wiadomość, którą Agata otrzymała w zeszłym roku na Facebooku od pewnego pastora o imieniu Peter. Okazało się, że prowadzi fundację działającą na rzecz cierpiących i potrzebujących chrześcijan w Pakistanie. Zainteresowała go działalność charytatywna Agaty. Korespondowali ze sobą ponad rok, w tym czasie pastor wielokrotnie proponował im przyjazd, licząc na pomoc dla pakistańskich podopiecznych. – Początkowo traktowałam jego namowy z przymrużeniem oka – przyznaje Agata. Jednak sytuacja zmieniła się w styczniu tego roku, gdy dostali znak od Boga.
Nie czuliśmy niepokoju
Ostatnie ostrzeżenie MSZ przed wyjazdem do Pakistanu pochodzi z 24 lutego 2017 r. i wciąż nie straciło na aktualności. Sytuacja w tym kraju pozostaje napięta, nagminnie dochodzi do aktów terroru. – Pakistan jest piątym, najbardziej niebezpiecznym krajem dla chrześcijan na świecie – wyjaśnia Agata. – Tydzień przed naszym przyjazdem i dwa tygodnie po wyjeździe, w tamtejszych kościołach doszło do wybuchów – dodaje Maciej. – Braliśmy zatem pod uwagę zagrożenie, ale nie baliśmy się. Zastanawialiśmy się jedynie, czy powinniśmy jechać tam razem, ze względu na dwie córki. Czy to nie jest nierozsądne? Czy jesteśmy gotowi, żeby tam zginąć? Po raz pierwszy rozmawialiśmy ze sobą na takie tematy – wspomina Agata.
W cegielniach
Z Agatą i Maciejem spotykam się w majowy wieczór. Od ich powrotu z Pakistanu minął ponad miesiąc, ale czuję, że nadal są tam myślami. Jeszcze zanim zdążę im zadać pierwsze pytanie, Agata informuje mnie z przejęciem. – Dzisiaj jest dla nas bardzo ważny dzień. Dostaliśmy wiadomość, że udało nam się wykupić pierwszą rodzinę z fabryki cegieł.
W samym Pendżabie, jednej z czterech prowincji Pakistanu, do której trafili Agata i Maciej, istnieje około dziesięciu tysięcy cegielni. – W każdej mieszka po 60 rodzin, choć zarejestrowany jest wyłącznie mężczyzna, bo kobietom i dzieciom oficjalnie nie wolno pracować. W rzeczywistości pracują wszyscy, od rana do wieczora, 7 dni w tygodniu w 50°C, bez dostępu do czystej wody, opieki medycznej i edukacji – opowiada Maciej. Cały proceder odbywa się na granicy legalności. Ludzie, potrzebując pieniędzy na różne cele, zapożyczają się u właścicieli fabryk. W zamian wykonują ciężką pracę. – Nie dość, że niewolniczo pracują, to jeszcze nie są w stanie spłacić długu, który z dnia na dzień rośnie – tłumaczy Maciej. Znajdują się w sytuacji bez wyjścia – zarówno posłuszeństwo, jak i bunt niosą za sobą groźbę śmierci. – Parę dni temu Peter powiedział nam, że dziewczynę, która nie chciała pracować, oblano kwasem. Zmarła niedługo potem. Wcześniej pewne małżeństwo odmówiło pracy. Zostali przeciągnięci traktorem przez całą fabrykę, oblani benzyną i publicznie spaleni. Nikt nie pisnął ani słowa. Inni umierają z wyczerpania lub z powodu różnego rodzaju chorób, które dotykają tam niemal wszystkich – mówi Maciej.
Oni odwiedzili kilka fabryk, z których właścicielami nawiązał wcześniej kontakt pastor. Rozdawali tam jedzenie i Biblię, głosili kazania. – Mieszkańcy cegielni powitali nas ładnie ubrani i przejęci. A my nie wiedzieliśmy, co zrobić. Bo czy wypada się uśmiechać, gdy całe otoczenie przypomina obóz koncentracyjny? – mówi Agata.
To dopiero początek
Fabryki cegieł wzbudzają oburzenie całego świata, głównie ze względu na to, że pracują tam małe dzieci. – O ich istnieniu wiedzą wszyscy, a nikt nie może nic zrobić. Dlaczego? – pyta z oburzeniem Maciej i zaraz odpowiada. – Właścicielami cegielni są bogaci, skorumpowani biznesmeni. Kraj jest ubogi, więc wszyscy zabiegają o ich względy. Agata i Maciej zdają sobie zatem sprawę, że potrzeba odgórnych i stanowczych nacisków, by zwalczyć ten proceder. Nie zniechęca ich to jednak do działania na mniejszą skalę, na tyle, na ile pozwalają im możliwości. – Niektórzy mówią, że uwolnienie jednej rodziny w niczym nie pomoże. Globalnie na pewno nie, ale z pewnością wiele zmieni w życiu tych konkretnych ludzi – przekonują, planując już kolejne akcje. Powodzenie tej pierwszej zawdzięczają zbiórce internetowej. – Peter podczas naszego pobytu rzucił, że chciałby zacząć wykupować szczególnie zagrożone rodziny. Wkrótce potem wysłał mi zdjęcie jednej z nich. Była na nim dziewczyna z ojcem i dwójką dzieci. Cena ich wykupu wynosiła 1800 dolarów. Wydało się to niebotyczną sumą – wspomina Maciej. – Kilka dni później wygłosiłem kazanie w cegielni. Zebrało się mnóstwo osób. Wśród nich, w pierwszym rzędzie zobaczyłem dziewczynę przypominającą tę ze zdjęcia. W tłumie ludzi zdążyłem ją tylko zapytać, czy ma dwójkę dzieci. Przytaknęła ze zdziwieniem. Ta dziewczyna nie mogła się nawet domyślać, jak wiele osób się później o niej dowiedziało i starało o jej uwolnienie. Pełną kwotę zdobyli w ciągu trzech dni. Teraz jeżdżą po całej Polsce i opowiadają w kościołach o sytuacji Pakistańczyków, zbierając fundusze na dalsze działania. – Czujemy, że musimy się bardziej zaangażować w poprawę sytuacji tamtych ludzi. Zależy nam przede wszystkim na ich edukacji, aby łatwiej było im zacząć nowe życie. – Wielu z nich się tam urodziło, nie wiedzą zatem, jak funkcjonować w społeczeństwie – opowiada Agata. – Założenie szkoły nie wiązałoby się z dużymi trudnościami. Niektórzy, zaprzyjaźnieni z pastorem właściciele fabryk już się nawet zgodzili, aby dzieci mogły brać udział w zajęciach lekcyjnych. Choć widzimy, że edukacja jest potrzebna także dorosłym.
Nie czuliśmy zagrożenia
Podczas swojego dwutygodniowego pobytu w Pakistanie Agata i Maciej odwiedzili też sierociniec. Przywieźli jego podopiecznym prezenty i kartki od polskich dzieci. – Byli bardzo wzruszeni, że ktoś w dalekiej Polsce o nich pomyślał – mówi Agata. Przyjęto ich tam z dużą radością. Pakistańczyków wspominają jako ludzi otwartych i gościnnych. – Szczególnie mężczyźni są bardzo opiekuńczy, wrażliwi. Podawali nam wodę, dbali o nasze rzeczy. O nic nie musieliśmy się martwić – zauważa ze zdziwieniem Agata. To sprawiło, że nie czuli zagrożenia. – Być może wynikało to z naszej ignorancji i niewiedzy. Nasi gospodarze starali się nas nie narażać, dmuchali na zimne. Na każdym kroku towarzyszyli nam mężczyźni z karabinami, nie pozwalano nam nigdzie wychodzić samym – opowiadają. Odmiennym wyglądem szybciej mogli ściągnąć na siebie niebezpieczeństwo. Szczęśliwie, skończyło się jedynie na ciekawskim spojrzeniu przypadkowo spotkanych Pakistańczyków, dla których widok białych ludzi jest zjawiskiem niecodziennym. – Gdy ostatniego dnia udaliśmy się do zoo, byliśmy tam największą atrakcją. Wszyscy się nam przyglądali, chcieli sobie robić z nami zdjęcia – opowiadają ze śmiechem.