Polak-katolik – to stereotyp znany we współczesnej Europie, zresztą niepozbawiony racjonalnego uzasadnienia. Abstrahując od regularnego uczestnictwa w życiu religijnym, nie da się ukryć, że jesteśmy nacją jednolitą pod względem wyznaniowym. A jak postrzegamy osoby innych wyznań? Czy nie są nam obce ideały tolerancji religijnej?
„Tolerancję mamy we krwi”
Z dumą często wygłaszamy takie zdanie, powołując się na szczytną historię polskiej tolerancji religijnej, która sięga czasów renesansu. Gdy przez Europę przetaczała się fala reformacji, która stanowiła realne zagrożenie dla rzymskiego Kościoła, w Polsce spisano Akt Konfederacji Warszawskiej (1573 r.) – pierwszy w Europie dokument prawny gwarantujący tolerancję wobec innych wyznań. W późniejszych dziesięcioleciach Polska była schronieniem dla innowierców, którzy musieli szukać azylu przed kontrreformacją.
Nieco mniej chętnie przyznajemy się do nietolerancji religijnej, a zwłaszcza do antysemityzmu, który też stał się częścią naszej historii. Aby się o tym przekonać, wystarczy prześledzić publicystykę i literaturę piękną sprzed wieków, gdzie obraz Żyda nie zawsze był kreślony w sposób przyjazny. Wprawdzie wielu Polaków podczas II wojny światowej ratowało życie Żydów, z narażeniem własnego, jednak nie brakowało i mniej przychylnych postaw. Powojenne fale antysemityzmu, zwłaszcza z 1968 roku, to czarna karta naszej historii współczesnej. W ostatnich latach, wskutek zamachów terrorystycznych w Europie, również i w Polsce można było odnotować nastroje antymuzułmańskie, mimo że muzułmanie stanowią w naszym kraju znikomą część społeczeństwa (ok. 20 tys. osób).
Jesteśmy społeczeństwem o jednolitej strukturze wyznaniowej, co można uznać za ewenement wobec polityki wielokulturowości Zachodu. Wprawdzie według danych Głównego Urzędu Statystycznego indeks wyznań religijnych w Polsce liczy aż 196 pozycji, niemniej katolicy wyznania rzymskiego zdecydowaną większość społeczeństwa, podczas gdy wiele kościołów skupia zaledwie kilkunastu wiernych. Do takiego stanu rzeczy przyczyniło się wiele uwarunkowań historycznych i geopolitycznych, łącznie z koszmarem II wojny światowej i masową eksterminacją Żydów – od wieków zamieszkujących polskie ziemie.
Gdy większość „ma rację”…
Zarówno rasizm, jak i nietolerancja religijna mają podobne podłoże w Polsce. Jest nim struktura naszego społeczeństwa, w której można odnieść wrażenie pełnej jednomyślności. Oczywiście jest to jedynie iluzja, trudno bowiem o całkowitą jedność wśród ponad 33 mln wyznawców. Niemniej gdy przychodzą święta Bożego Narodzenia, nietrudno się przekonać, jak silne są fundamenty religii chrześcijańskiej w naszej kulturze i tradycji. A wszędzie tam, gdzie istnieje iluzja jednolitości, jeszcze bardziej wyraziste stają się kontrasty na tle wyznaniowym. I bardziej uwypuklona staje się kwestia wyznawania odmiennej religii.
Czasami odmienność religijna wiąże się ze stygmatyzacją, która nie omija również i dzieci. W szkołach, gdzie na lekcje religii, zwłaszcza w młodszych klasach, dzieci są zapisywane niemal automatycznie, bez względu na przekonania rodziców, bardzo łatwo paść ofiarą brutalnej nietolerancji religijnej. Przykrości nie omijają zatem dzieci muzułmanów, wyznawców prawosławia czy świadków Jehowy. Przeciwnicy nauczania religii w szkołach wskazują, że to argument za tym, by tego rodzaju lekcje odbywały się wyłącznie w salach katechetycznych, w pobliżu kościołów – tak jak było to zorganizowane przed 1989 rokiem. Otwarte pozostaje pytanie, czy dzięki takiemu powrotowi do przeszłości udałoby się ograniczyć zjawisko nietolerancji religijnej na poziomie szkolnym. Póki co, ważniejszym wyzwaniem dla rodziców i nauczycieli pozostaje zapewnienie odpowiednich wzorców dzieciom. Żadna forma dyskryminacji religijnej nie powinna być tolerowana, nawet jeśli przypomina jedynie niewinne żarty. Agresja na poziomie werbalnym łatwo może się przerodzić w nękanie psychiczne albo wręcz przemoc fizyczną.
Być księdzem…
Nawet jeśli bliżej nam do ateizmu niż religijności, poruszamy się w ściśle zdefiniowanym kontekście kulturowym, któremu wciąż daleko do sekularyzacji, znanej choćby z Francji. W tym kraju ksiądz często bywa postrzegany jako poczciwy dziwak, który ma do wypełnienia życiową misję. W polskim kręgu kulturowym pozycja księdza z zasady jest oceniana jako niezwykle prestiżowa, zwłaszcza na wsiach i w małych miastach, gdzie może on odgrywać rolę prawdziwego autorytetu i mentora. Nadal bycie księdzem staje się punktem szczytowym życiowego spełnienia w tysiącach polskich domów. Czy jest w tym coś złego? Oczywiście, że nie, chociaż uwielbienie dla samej profesji może budzić mieszane uczucia. Gdzieś w tym wszystkim zatraca się powołanie do stanu duchownego, a także sama idea duszpasterstwa. Można odnieść wrażenie, że jest to specyficzna ścieżka „kariery zawodowej”. Tymczasem bycie księdzem – w samym założeniu – powinno się wiązać z nieustannym poświęcaniem się dla innych ludzi, zgodnym z duchem chrystianizmu, nie zaś z budowaniem własnej pozycji.
Co to wszystko ma wspólnego z tolerancją religijną? Nie da się wykluczyć, że im większe znajduje uwielbienie sama pozycja duchownego konkretnego wyznania, zwłaszcza w tak jednolitym społeczeństwie jak polskie, tym bardziej wzrasta lekceważenie dla wyznawców innych religii. Jeszcze gorzej, jeśli duchowny, który cieszy się dużym poważaniem, szerzy poglądy dalekie od ducha ekumenizmu. Przykład byłego już księdza Jacka Międlara, który stał się nieformalnym przywódcą duchowym polskich narodowców, jest tutaj wymowny. Skoro niefortunne wypowiedzi publiczne – wskazujące na niską wrażliwość wobec wyznawców innych religii – zdarzają się nawet przedstawicielom Konferencji Episkopatu Polski, czy można się dziwić, że księża w prowincjonalnych parafiach pozwalają sobie na dosadniejsze sądy? To pytanie retoryczne…
Muzułmanin, czyli wróg medialny
Moment ataku na nowojorskie wieże World Trade Center 11 września 2001 roku wstrząsnął posadami świata zachodu. Terroryzm, dotąd kojarzony głównie z działaniami separatystów z Hiszpanii czy Irlandii Północnej, przybrał zupełnie nowe oblicze – islamizmu. Niemal nieznane wcześniej pojęcie w okamgnieniu zostało podchwycone przez światowe agencje prasowe. Wróg został zdefiniowany, a front nowej walki – otwarty. I wciąż nie widać możliwości zakończenia wojny z globalnym terroryzmem islamskim.
Nastroje antymuzułmańskie udzieliły się również i Polakom, a różnego rodzaju ekscesy związane z objawami nietolerancji religijnej wobec muzułmanów nadal nie należą do rzadkości. W październiku 2013 roku podłożono ogień pod meczet przy ul. Polanki w Gdańsku i chociaż takie działanie spotkało się ze zdecydowanie negatywnym przyjęciem ze strony lokalnej społeczności, niesmak pozostał. Szerzona przez media – w dużej mierze nieuzasadniona – islamofobia w powszechnym odbiorze przyczyniła się do postawienia krzywdzącego znaku równości między muzułmaninem a terrorystą.
Ciekawe wnioski można wysnuć z badań przeprowadzonych w 2015 roku przez CBOS, które cytował tygodnik „Newsweek”. Okazuje się, że 88% respondentów nigdy nie poznało osobiście żadnego muzułmanina, 44% deklaruje do nich niechęć, a 33% – obojętność. Przyjazne uczucia względem muzułmanów zadeklarowało jedynie 23% badanych. Jeśli przyjąć, że tylko 12% osób z badanej grupy miało faktycznie do czynienia z muzułmanami, jest to naprawdę niewielki odsetek. Co zatem wiemy o muzułmanach? Zdecydowana większość spośród nas czerpie wiedzę z doniesień medialnych – niestety, nie zawsze rzetelnych – a nie z osobistych doświadczeń. Muzułmanie pozostają dla Polaków wrogami medialnymi i nie ma w takim stwierdzeniu cienia przesady.
Wartość różnorodności
Wydaje się, że w perspektywie kolejnych kilkunastu lat jednolita struktura wyznaniowa w Polsce nie ulegnie większemu zachwianiu. Przyczyną tego są zarówno fobie wobec przedstawicieli innych wyznań, jak i niezwykle silna pozycja Kościoła katolickiego – praktycznie we wszystkich dziedzinach życia, nie wykluczając również i wpływu na polityków. Czy wobec tego jesteśmy w stanie postrzegać różnorodność religijną i kulturową w kategoriach wartości, a nie wyłącznie jedynie domniemanego zagrożenia? Przynajmniej na razie jest to postulat dość trudny do spełnienia. Nadzieją na przyszłość może być większa otwartość młodych pokoleń, niemniej również wśród osób w młodym wieku nie brakuje postaw radykalnych. Może czasami, zamiast podążać bezmyślnie z nurtem zmian, trzeba zrobić duży krok wstecz i cofnąć się do korzeni XVI-wiecznej tolerancji religijnej, która zadziwiała ówczesny świat?