Together Magazyn » Aktualności » Ameryka Południowa – podróż w nieznane. Część 2: Argentyna

Ameryka Południowa – podróż w nieznane. Część 2: Argentyna

W poprzedniej części wspomnień z Ameryki Południowej dojechaliśmy do z Państwem do Mendozy, czyli miasta, w którym nie było ludzi. Puste ulice, zamknięte sklepy, zero ruchu na drogach – wymarłe miasto… Jaki był tego powód? Zapraszam do lektury!

Futbolowe święto

I właśnie jesteśmy w Mendozie, mieście w zachodniej Argentynie u podnóża Andów, przy Drodze Panamerykańskiej i transandyjskiej linii kolejowej, stolicy prowincji Mendoza. Jest dokładnie 13 lipca 2014 roku. Finał Mistrzostw Świata w Piłce nożnej. Argentyna gra z Niemcami o trzecie w historii zwycięstwo. A my jesteśmy w środku tego wydarzenia. To jedno z najwspanialszych naszych przeżyć w całej podróży. Miasto faktycznie wygląda jak opanowane przez zombie. Jest po prostu pusto, ale też wszędzie niebiesko-biało-niebiesko. Samotny sprzedawca koszulek i akcesoriów czeka na klientów na środku głównej drogi; flagi w oknach i na samochodach. Ogrodzona i zabezpieczona przez policję centralna strefa miasta w gotowości oczekuje na celebrację zwycięstwa. Mimo że na ulicach pusto, w pubach i knajpkach kipi życie – tutaj kibicują wszyscy, każdą cząsteczką swojego ciała. Najpierw jest napięcie każdego mięśnia, uwaga skupiona na piłce, na zawodniku, a potem eksplozja emocji. Nie trzeba znać hiszpańskiego, aby dosłownie rozumieć każde słowo, które dodatkowo wzmocnione jest odpowiednim gestem.

Niestety, Argentyna przegrała, a mimo to Mendoza bawiła się przez pół nocy. Argentyńczycy po raz trzeci zajęli drugie miejsce. Smutek w tym kraju, jeżeli chodzi o piłkę nożną, szybko jest zastępowany entuzjazmem, wybuchem emocji i po prostu radością. Co prawda, przeżyliśmy chwile grozy, kiedy w małym sklepiku właściciel, patrząc na moje farbowane blond i naturalne blond Tosi, powiedział: „Jesteście Niemcami!”. I kiedy nieudolnie próbowałam mu wytłumaczyć, że wręcz przeciwnie, Polakami, powiedział: „Nie bójcie się, spokojnie, nic wam nie grozi”. Bawiliśmy się razem z nimi – krzycząc, wiwatując. I to dla nas jest sedno podróżowania: być w środku. Będąc w Mendozie, cudownie tego doświadczyliśmy.

Góry srebra

Wracając do Argentyny, jej nazwa nawiązuje do legend o górach pełnych srebra, która była powszechna wśród pierwszych europejski odkrywców Niziny La Platy („srebro” po łacinie: argentum; po hiszpańsku: plata). Pod względem wielkości Argentyna jest drugim państwem w Ameryce Południowej i ósmym na świecie. Zajmuje jedno z najwyższych miejsc w rankingach wskaźnika rozwoju społecznego, PKB per capita i jakości życia pośród krajów Ameryki Łacińskiej. Jednak oficjalne dane to jedno, a świat rzeczywisty – drugie. W Mendozie po raz pierwszy spotkaliśmy się z pojęciem blue dollars. Stało się to w oficjalnym kantorze, gdzie poszliśmy wymienić dolary. Jakież było nasze zdziwienie, gdy dostaliśmy półtora razy więcej niż głosił to oficjalny kurs na tablicy przed wejściem do kantoru! Chcieliśmy oddać, bo pomyśleliśmy, że kasjer się pomylił. Potem jednak się okazało, że faktycznie nie do końca jesteśmy przygotowani do podróżowania po Ameryce (to akurat był pozytywny element naszej nieznajomości). O co chodzi z tymi dolarami w Argentynie?

Błękitny rynek” dolara

Jak się okazało, nielegalny handel dolarami w Argentynie jest już chyba słynny na cały świat. Przy 25-procentowej inflacji Argentyńczycy nie kwapią się do trzymania oszczędności w rodzimej walucie i chętnie zamieniają ją na stabilnego dolara. Nie jest to na rękę argentyńskiemu rządowi, który stara się sztucznie utrzymać kurs peso wobec amerykańskiej waluty, a do tego – zmusić obywateli do oszczędzania w krajowej walucie. Wprowadzona więc została ścisła kontrola transakcji na rynku walutowym i ograniczona ilość dolarów, które może posiadać obywatel. Żeby legalnie zdobyć „zielone”, Argentyńczyk musi mieć naprawdę dobry powód, a do tego – uzyskać błogosławieństwo władz. Przyjezdni natomiast są zobligowani do wymiany dolarów na peso po oficjalnym kursie, niższym o około 1/3 od kursu wolnorynkowego. Jak się łatwo domyślić, poza rządem nikt nie jest zainteresowany oficjalnym handlowaniem „zielonymi” i tu do akcji wkracza „błękitny rynek”. Na całym świecie byłby on czarny, ale tutaj jest… błękitny.

Piękno różnorodności

Argentyna to przede wszystkim kraj różnorodności: góry, równiny, niziny, strefy klimatyczne, fauna i flora, słońce i śnieg, plaże i lodowce, wodospady, jeziora i rzeki. I oczywiście olbrzymie obszary do pokonania, ale krajobrazy są tego warte. Mendoza to obszar głównie związany z produkcja win. Latem muszą niesamowicie wyglądać winnice rozłożone u stóp ośnieżonych Andów. A wszystko to pod czystym, błękitnym niebem. Zimą niebo też było błękitne, ale wizja podróży rowerem (letnia atrakcja) po okolicznych winiarniach już tak nie cieszyła. Warto tu przybyć w okolicy lutego i marca – odbywa się wówczas w Mendozie festiwal wina, podczas którego fontanny w mieście tryskają czerwonym winem. Stąd pochodzi 60% całej produkcji krajowej, przy czym większość jest przeznaczana na eksport.

Ścisłe centrum zamyka się w kwadracie, które wyznaczają cztery place: Plaza Chile, Plaza Italia, Plaza Espana i Plaza San Martin. Całość przecina sieć prostopadłych do siebie ulic, z największym w mieście placem – Plaza Independencia. W mieście nie brakuje agencji turystycznych, które oferują wyprawy w góry, możliwość raftingu czy też wycieczki po winiarniach. Jest też kilka skwerów z placami zabaw, parków i zabytków, np. klasztor i bazylika św. Franciszka. Wielbiciele sztuki mogą odwiedzić miejskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Z kolei na fanów zwierząt czeka Acuario Municipal Mendoza oraz Centro Anaconda Serpentario, z żółtym pytonem w środku. Mendoza to też przystanek dla osób, które mają zamiar wejść na najwyższy szczyt Ameryki Południowej – Aconcagua. Sporo więc tu sklepów ze sprzętem turystycznym i wspinaczkowym. Nasz ambicje wspinaczkowe nie były jednak aż tak wygórowane. Zadowoliliśmy się wyprawą w Andy, ale do term. Termas Cacheuta to miejsce relaksu w wyjątkowych okolicznościach przyrody i jak niektórzy mówią, jedyny dzień wolny od degustacji argentyńskiego wina. Dla nas jednak Mendoza przede wszystkim pozostanie w pamięci jako miejsce pierwszego kontaktu z innym uzależnieniem – lodami. Boskie, kilogramowe lody o smaku dolce de lechem, brownie, wanilii już do końca życia będzie nam wyznaczał standardy smaków. Połączenie włoskiej tradycji rzemieślniczej i mleka od argentyńskich krów jest mistrzowskie.

Buenos Aires – Miasto Dobrych Wiatrów

Z Mendozy udaliśmy się w długą podróż do Miasta Dobrych Wiatrów – Buenos Aires. Stolica Argentyny, licząc cały obszar aglomeracji, jest jednym z największych miast na świecie. To olbrzymie centrum finansowe, handlowe, naukowe i kulturalne kraju. Stare zabytkowe centrum otaczają nowoczesne arterie komunikacyjne, luksusowe osiedla wśród parków i lasów. Na północy i zachodzie – wielkie skupiska dzielnic biedoty (villas miserias), w których żyje blisko 800 tys. osób. Liczne muzea, galerie chętnie odwiedzane przez turystów; teatr z największą widownią na świecie – El Teatro Colon (blisko 3,5 tys. miejsc). To stolica tanga, argentyńskiego steku i faktycznie miasto wiatrów – el pampero i la sudestada. Pierwszy wieje z południa, średnio 12 razy do roku, jest zimny i przynosi dużo pyłu. Drugi wieje z południowego zachodu, przynosząc wilgotne powietrze. Często jest przyczyną powodzi.

Większość atrakcji Buenos Aires znajduje się w przyjemnej dla piechurów odległości – rozciąga się od pocztówkowo kolorowej dzielnicy La Boca (uwaga, niezbyt bezpiecznie!), poprzez artystyczne San Telmo, biznesowo-turystyczne Microcentro (lub szerzej: jako Monserrat), San Nicolas, Retiro oraz Palermo. My spędziliśmy w Buenos Aires cztery dni i faktycznie wszędzie poruszaliśmy się pieszo. Jest oczywiście do dyspozycji metro – bardzo praktyczny środek komunikacji, z którego korzystaliśmy, aby dostać się do naszego mieszkania na przedmieściach miasta. To monumentalne miasto, w jakiś absolutnie naturalny sposób porównywalne do Madrytu. Kamienice są wysokie, bogato ozdobione, ciężkie. Dużo tu kościołów, zabytków, monumentów i cmentarzy.

Centrum miasta jest Plaza de Mayo. To tutaj 25 maja 1810 roku rozpoczęła się rewolucja, w wyniku której Argentyna uzyskała niepodległość. Znajduje się przy nim wiele ważnych dla Argentyńczyków budowli: Casa Rosada – dom prezydenta i siedziba rządu. To gmach pomalowany na różowo; kolor ten wybrano na znak zgody, ponieważ jest mieszaniną czerwonego (kolor Federalistów) i białego (kolor Unitarystów). Przy Plaza de Mayo stoją także: katedra pw. Trójcy Przenajświętszej (katedra archidiecezji katolickiej Buenos Aires; znajduje się w niej grób gen. Jose de Martina, argentyńskiego bohatera), piramida Majów, Bank Narodowy oraz Buenos Aires Microcentro. To właśnie z tej katedry w swoją dożywotnia podróż do Rzymu udał się Prymas Argentyny Jorge Mario Bergoglio, aby zostać Papieżem Franciszkiem.

Choć stolica Argentyny leży nad szerokim ujściem La Platy, to centrum miasta jest odwrócone plecami do wody. Namiastkę dużej wody można poczuć w dzielnicy Puerto Madero. To jedna z najmłodszych i najdroższych dzielnic miasta, a zarazem siedziba wielkich firm, drogich hoteli, ekskluzywnych sklepów, galerii sztuki, restauracji i pubów. Szkło, aluminium i metry architektury ciągnące się w górę w kierunku nieba. W opozycji do tego supernowoczesnego krajobrazu warto zwiedzić położone nad dokami odrestaurowane ceglane magazyny portowe, w których obecnie mieszczą się modne restauracje. Stare z nowym łączy nowoczesny Puente de la Mujer („Most Kobiet”), skąd łatwo trafimy na promenadę i do rezerwatu ekologicznego Costanera Sur – kawałka dziczy w centrum, który pozwala przyjemnie odpocząć od zgiełku miasta.

W Mieście Dobrych Wiatrów można się zakochać jak w każdym. My je polubiliśmy. Może byliśmy tam zbyt krótko, może stolica Argentyny zimą jest smutna, a może po prostu kochamy miejsca skromniejsze, bliższe natury i spokojniejsze? Może…

Wodospady Iguzau, czyli nieokiełznana potęga natury

Naszym celem stały się wodospady Iguazu. Po drodze jeszcze zawitaliśmy na moment do San Ignacio de Misiones, gdzie leniwie pooglądaliśmy ruiny jezuickich misji i poznaliśmy wnuków Polaków, którzy znali po polsku jedynie: „psia mać”.

Wodospady Iguazu. Cud świata. Cud natury. Potęga natury, z którą człowiek musi się liczyć, i doskonały biznes turystyczny. Chociaż byliśmy poza sezonem, ceny dla turystów spoza Ameryki Południowej bardzo wysokie; jedyna korzyść, że ludzi w parku faktycznie mniej, więc spokojniej podziwiało się widoki.

Wodospad Iguazu znajduje się na granicy argentyńsko-brazylijskiej. Aż 80% obszaru wodospadu jest na terytorium Argentyny natomiast pozostałe 20% – na obszarze Brazylii. Wodospad ma szerokość około 2 km i składa się z 275 odrębnych progów skalnych. Szum wody jest słyszany w promieniu 20 km. Granica argentyńsko-brazylijska przebiega centralnie przez Diabelską Gardziel (Garganta del Diablo) – największą kaskadę wodospadu Iguazu. Woda w tym miejscu spada aż z 82 m, a więc z wysokości większej niż wodospad Niagara. Mnóstwo tu najróżniejszych gatunków fauny i flory. Drzewa, krzewy, krzaki plączą się i wiją nad głowami, u stóp, wszędzie. Powietrze jest wilgotne, ciężkie. Można tu spotkać ponad 400 gatunków ptaków, przepiękne motyle, małpy, tapiry i mrówkojady. Najbardziej jednak bezczelnym gatunkiem są coati. Należące do rodziny szopów zwierzątko bardzo odważnie poczyna sobie z ludźmi. Przyzwyczaiło się do naszej obecności, do stopnia tego, że turyści dokarmiają je wszystkim co się da, więc teraz biorą bez pardonu, co nasze. Coati potrafią być niebezpieczne. Długie pazury i ostre zęby zostawiają trwałe blizny. Jednocześnie człowiek – jak pan tego świata – nie zważa na to, że oswajając to, co dzikie, zabija. Coati bardzo cierpią z powodu ludzkiego jedzenia, jednak nie przeszkadza to turystom karmić ich chipsami, ciastkami, chlebem, pozbawiając naturalnej woli polowania.

Nasza droga przez Argentynę zakończyła się nad wodospadami. Ruszyliśmy w dalszą drogę: przez Brazylię do Paragwaju, Boliwii i Peru.

Tekst: Małgorzata Zaremba

Oceń