Powoli zbliża się sezon letni. Wielu z nas się zastanawia, jak spędzić tegoroczne wakacje. Standardowe, letnie oferty tracą na swojej atrakcyjności poprzez niepewną sytuację polityczną i zagrożenie zamachami terrorystycznymi. Wracają więc do łask zapomniane kierunki, takie jak Bułgaria, Węgry, Rumunia czy Bałkany.
Otwarty kraj czekający na odkrycie
Na Bałkanach można spotkać coraz więcej polskich turystów. I wcale nie chodzi o popularną, dość drogą Chorwację, ale Bośnię i Hercegowinę, Serbię, Macedonię czy w Czarnogórę. Coraz więcej też naszych rodaków dociera do Albanii – wyjątkowego miejsca, które zachwyca krajobrazami, jest przyjazne portfelom, a gościnność jest święta.
Albańska nazwa Shqipëria pochodzi od słowa Shqipoj oznaczającego „mówić otwarcie, krótko i jasno”. I to w dużej mierze charakteryzuje Albańczyków. To ludzie otwarci, ciekawi świata, ale konkretni i mocno stąpający po ziemi. Historia i obecna sytuacja polityczno-gospodarcza kraju nie jest dla mieszkańców optymistyczna. Albania jest jednym z najbiedniejszych krajów w Europie. Tysiące Albańczyków wyemigrowało do Grecji i Turcji w poszukiwaniu lepszego życia. Ci, którzy zostali zostali, na co dzień zmagają się z brakiem pracy, perspektyw czy środków do życia. Brak rozbudowanej infrastruktury i rozwiniętego przemysłu powoduje, że coraz większego znaczenia nabiera turystyka. Bo Albania ma wiele do zaoferowania – od wspaniałych gór, gdzie można przeżyć prawdziwą i niebezpieczną przygodę offroadową, poprzez pozostałości poprzedniego ustroju w najwierniejszej odsłonie w Tiranie, do przecudownych plaż nad Morzem Jońskim. Co jest jednak najważniejsze, Albania jest krajem bezpiecznym i przyjaznym dla turystów.
Cuda natury, osiołki i… mercedesy
Do Albanii trafiliśmy w ubiegłym roku. Poprzez Węgry, Serbię, Bośnię i Hercegowinę oraz Czarnogórę dotarliśmy do miejscowości Szkodra. Był późny wieczór, przywitały nas pięknie podświetlone ruiny średniowiecznej twierdzy Rozafat, osiołki stojące na środku głównej drogi i setki mercedesów (i jedne, i drugie są charakterystyczne dla tego kraju!). Miasto leży na wschodniej stronie Jeziora Szkoderskiego – największego jeziora na całych Bałkanach. To ogromne jezioro i wypływającą z niego rzekę Bojanę widzi się jako pierwszą, gdy przejeżdżając mostem, wjeżdża się do Szkodry od strony Czarnogóry. Przede wszystkim szukaliśmy campingu, ponieważ nasza podróż, jak zwykle, była niskobudżetowa, więc namiot był podczas pięciotygodniowej wyprawy naszym domem. I znaleźliśmy – chyba najlepszy w naszym dotychczasowym podróżowaniu z namiotem – Lake Shkodra Resort, który tylko nas utwierdził, że Albania jest krajem otwartym na turystów, bezpiecznym i całkiem wygodnym. Samo jezioro słynie przede wszystkim z dziesiątek wysepek, na których znajdują się ruiny twierdz, klasztorów czy zamków (w większości po stronie Czarnogóry). Można je poznawać, pływając stateczkiem lub wynajętą łódką. Całe jezioro jest parkiem narodowym, można więc tam spotkać wyjątkowe przykłady fauny i flory.
Święte prawo gościnności
Naszym następnym przystankiem okazały się Góry Północnoalbańskie, zwane też Alpami Albańskimi. Żyją tu niedźwiedzie i bałkańskie kozice. Można spotkać żółwie greckie, a trzeba uważać na jadowite żmije nosorogie. Do dzisiaj tutejsze społeczności zachowały strukturę patriarchalną, wielu mieszkańców przestrzega zaś zasad tradycyjnego prawa – Kanunu, którego elementem jest m.in. krwawa zemsta (wendeta). Jednocześnie Kanun to święte prawo gościnności, której mogliśmy doświadczyć, gdy górale ratowali moje życie po udarze słonecznym. Tyle serdeczności i wsparcia, bezinteresownej pomocy nie spotkaliśmy w żadnym innym miejscu na świecie. Kiedy ostatecznie znalazłam się w prostym i małym szpitalu w Puka, okazało się, że nasze międzynarodowe ubezpieczenie na nic się przydało, bo wszystkie usługi były za darmo. Plus troska i opieka w pakiecie.
Albańskie góry, czyli prawdziwe wyzwanie
Naszą górską podróż rozpoczęliśmy od wyprawy promowej po Jeziorze Koman. Trwająca trzy godziny przeprawa promowa dostarcza spektakularnych widoków, których nie są w stanie przyćmić nawet śmieci pływające po powierzchni zbiornika wodnego. Jezioro Koman to jezioro zaporowe, utworzone w środkowym biegu rzeki Driny. Budowa elektrowni i zapór wodnych to efekt podejmowanych w latach 60. prób unowocześnienia kraju i doprowadzenia go do samowystarczalności energetycznej. Wybudowano więc dwie zapory – jedną w Koman, drugą zaś w Fierzë, pomiędzy którymi transport odbywa się właśnie za pomocą żeglugi promowej. Z Fierzë można udać się do Bajram Curri, a stamtąd – do Valbone lub Theth. W Theth zwiedzimy kulla e ngujimit – wieżę mieszkalną, w której człowiek zagrożony krwawą zemstą mógł się bezpiecznie schronić. Jednak jeżdżenie po tych górskich szlakach to nie lada wyzwanie. Wąskie drogi, przepaście z jednej strony, a urwiska – z drugiej dostarczają niezapomnianych wrażeń i wymagają nie lada umiejętności. Nam przejechanie 70 km zajęło osiem godzin.
Bajkowe miasta
Albania to jednak nie tylko góry. Do odpoczynku nadaje się wybrzeże adriatyckie od granicy czarnogórskiej po Vlore i potem jońskie – do Sarandy. Autostrada północ–południe (bezpłatna) biegnie od Szkodry prawie do Vlore, a dalej – na południe jest już wyremontowana droga, wijąca się przez góry wzdłuż jońskiego wybrzeża, niezwykle pięknego, z malowniczo zagubionymi małymi plażami. My, prawdę mówiąc, odpuściliśmy odcinek adriatycki, gdyż zależało nam na spędzeniu czasu na południu Albanii. Odwiedziliśmy jednak po drodze urocze miasteczko Cruje z rekonstrukcją zamku Skanderberga i najlepszy bazarek w Albanii z pamiątkami; zjechaliśmy też do Beratu – miasta tysiąca okien. Miasto jest przeurocze. Utrzymane w stylu osmańskim, zachowuje czar uprzednich wieków. W 2008 roku organizacja UNESCO umieściła miasto na Liście Światowego Dziedzictwa. Nie mogliśmy ominąć również Apolloni, która założona została w 588 roku p.n.e. przez greckich kolonistów i przez długi czas przeżywała okres świetności. Do dziś uznaje się je jako jedno z najważniejszych miast antycznych (pisali o nim Arystoteles i Cyceron). Obecnie znajduje się tam park archeologiczny.
I w końcu Vlora, Sarande, Ksamil. Fantastyczna droga wzdłuż wybrzeża jońskiego, zakręty, oszałamiające widoki, woda we wszystkich odcieniach błękitu. Bajkowo. Vlora to prawdziwy śródziemnomorski raj i miejsce, gdzie rozdzielają się Morze Jońskie i Adriatyckie. To miasto wyjątkowe, również ze względów historycznych. To tutaj 28 listopada 1912 roku proklamowano niepodległość państwa od Imperium Osmańskiego. Saranda – malownicze miasteczko położone w przepięknej zatoczce – pełne turystów, życia, zapachów i kolorów. I nasz mały, ale jakże cenny dla serca Ksamil. Tam spędziliśmy kilka dni w gościnie u cudownych ludzi, Lindy i Aleksandra, którzy prowadzą prywatny (domowy) camping. Za żadne pieniądze nie zamienilibyśmy ich dobroci, opieki na hotel, nawet dziesięciogwiazdkowy.
W poszukiwaniu wytchnienia
Ksamil to mała miejscowość w pobliżu granicy z Grecją. Piękna zatoka urozmaicona czterema niewielkimi wysepkami sprawia, że jest ona wyjątkowa. Po prostu raj na ziemi! Znajdziecie tu piękną, słoneczną pogodę, czystą, ciepłą wodę, przyjemne plaże, pyszne i tanie jedzenie. Stąd też można organizować sobie wycieczki do Gjiokasrty – miasta białych dachów lub tysiąca schodów, które w XIII wieku rozrosło się na wzgórzu Mali i Gjerë wokół zamku. Po drodze zajechać do Syrii i Kalteru – Niebieskiego Oka. Znajduje się tu podwodne źródło położone w przepięknym gaju w miejscu, oddalonym o około 15 min od głównej drogi z Gjirokastry do Sarandy, do Butrintu nazywanego „starożytnym miastem”, położonego na niewielkim półwyspie pomiędzy wybrzeżem wyspy Korfu a jeziorem Butrinti (około 10 km od Ksamilu). Obecnie znajduje się tam stanowisko archeologiczne.
A można po prostu leżeć na kamiennej plaży, patrzeć wprost przed siebie i podziwiać położoną zaledwie kilka kilometrów od brzegu wyspę Korfu. Można też rozkoszować się samą świadomością bycia w pięknym miejscu. My tak robiliśmy, a potem pojechaliśmy dalej – do Grecji, do Macedonii, nad malownicze i absolutnie wyjątkowe Jezioro Ochryd… Ale to już zupełnie inna historia.
Tekst. Małgorzata Zaremba