Together Magazyn » Styl życia » Z Gdańska na Hawaje

Z Gdańska na Hawaje

O gdańskich początkach, rozwoju firmy, życiu na Hawajach, kluczu do sukcesu, a także o tym, że marzenia się spełniają, rozmawiamy z Eweliną Kołodą – Prezes Zarządu Nakatomi LLC.

Z Gdańska na Hawaje – przez Londyn i Nowy York – tak w skrócie można opisać ścieżkę kariery firmy Nakatomi. Jak to się stało, że w tak krótkim czasie staliście się Państwo gigantem marketingowym?

Jak to się stało? Sama nie wiem. To potoczyło się jak wyjście na zakupy: idziemy kupić jedną bluzkę, a wychodzimy z pięcioma. Z firmą dzieje się tak samo. Mówiąc jednak serio, to mocno zadziałał tutaj system poleceń. Jakość naszych usług spowodowała, że jedna firma polecała nas drugiej, aż informacje o nas doszły do firm w Stanach i tak się wszystko zaczęło. Oczywiście mogliśmy odpuścić sobie rynki zagraniczne i skupić się na Polsce, jednak USA to miejsce, gdzie przedsiębiorca może się rozwijać. Państwo daje ku temu wiele instrumentów, a świadomość potrzeby reklamy jest na innym poziomie niż w Polsce.

Wszystko zaczęło się od… biura tłumaczeniowego w Gdańsku. Pani Ewelino, powiedziała Pani kiedyś, że Gdańsk „to jedyne miejsce w Polsce, w którym da się robić biznes”. Tak było wtedy, gdy Pani zaczynała, czy nadal tak Pani uważa?

To moja wypowiedź sprzed kilku lat, kiedy zaczynałam przygodę z biznesem. Teraz jestem zupełnie na innym biegunie i mogę śmiało stwierdzić, że prawdziwy biznes robi się w centrach biznesowych. W Polsce to Warszawa, ale to i tak miejsce z wieloma ograniczeniami w porównaniu do Londynu czy Nowego Jorku. Gdańsk oczywiście kocham, jest w moim sercu i zawsze będzie. Tutaj mieszkam, gdy przyjeżdżam do Polski, ale jeśli chodzi o biznes, to całkowicie nie ta bajka. Długo by to tłumaczyć, ale głównie chodzi o mentalność ludzi i takie, można powiedzieć, „lajtowe” podejście do pracy, które jest dość frustrujące. Jednak każdy ma prawo żyć tak, jak chce, pracować po 8 godzin i iść do domu. Ja jednak jestem zdania, że aby coś w życiu osiągnąć, trzeba najpierw dać z siebie wszystko i pokazać w pracy, że ci zależy. Jeśli chodzi o Polskę, Warszawa jest zupełnie inna. Myślę, że właśnie dlatego rozwija się w takim tempie.

W 2016 roku mieliście Państwo 10 pracowników i Tytuł Mikroprzedsiębiorcy Roku Fundacji Kronenberga. Dziś, zaledwie dwa lata później, to już 206 pracowników na całym świecie. Czy takie tempo nie jest „mordercze” dla firmy i czy nadal w takim tempie planujecie Państwo rozwój?

Nagroda Mikroprzedsiębiorcy Roku była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Jadąc na galę, nie przygotowaliśmy nawet wypowiedzi, a ja sama nie pojechałam, bo byłam pewna, że to kolejna gala, na którą nas po prostu zaproszono. Tak, mieliśmy wówczas 10 pracowników i cudowne, spokojne życie. Oczywiście żartuję. W chwili obecnej tempo jest już zbyt duże, dlatego trochę zwolniliśmy. „Trochę” to znaczy, że w ciągu ostatniego pół roku przyjęliśmy „tylko” 30 osób w nowym biurze na Hawajach. To oczywiście wynika z faktu, że prowadzimy coraz większe kampanie. Na początku jeden pracownik mógł śmiało obsługiwać nawet 2-3 firmy, teraz wchodzą nam ogromne projekty, jak na przykład dla UCLA w Los Angeles i do jednego projektu potrzebujemy czasem 8-10 osób. Czy zamierzamy się rozwijać? Tak oczywiście! Cały czas myślimy o biurach w Australii i Norwegii, ale to plany na rok 2019.

Jaki jest model firmy? Działacie zgodnie z metodologią tzw. firmy turkusowej?

Model firmy turkusowej to idealne rozwiązanie, o którym marzy każdy przedsiębiorca. Nam udawało się go osiągnąć do poziomu 30-40 osób. Obecnie jest to niewykonalne – stacjonujemy na różnych kontynentach i z tego powodu musi być pewien nadzór. W porównaniu z innymi firmami nasi pracownicy mają i tak ogromną swobodę, w każdym biurze jest tylko jedna osoba na stanowisku dyrektora oddziału, reszta osób zajmuje stanowiska na tym samym poziomie – zarówno jeśli chodzi o wynagrodzenie, obowiązki oraz benefity. Staramy się robić tak, by każdy czuł się potrzebny i doceniany, by wynagrodzenie było wyższe niż w innych firmach i by każdy pracownik był w 100% samodzielny.

W Państwa firmie obowiązuje 4-dniowy dzień pracy? Czy to jest model, który się sprawdza i przynosi korzyści zarówno dla pracownika, jak i dla pracodawcy?

Tak, w Nakatomi obowiązuje 4-dniowy system pracy. Stosujemy go od ponad 2 lat w każdym oddziale, z wyjątkiem Gdańska – tutaj pracownicy nie wyrazili zgody na zmianę umowy. W myśl polskiego prawa nie można zatrudnić osoby na pełen etat, w momencie, gdy pracownik przepracowuje 130 godzin w miesiącu. W takim wypadku należy zrobić ¾ etatu. Oczywiście nie obniżaliśmy nikomu wynagrodzenia, ale dziewczyny w Gdańsku i tak nie wyraziły zgody na zmianę umów, zatem ten oddział pracował normalnie. W pozostałych biurach pracuje się po 32 godziny w tygodniu i sprawdza się to w 100%. W piątki w biurze stacjonuje tylko jedna osoba na wypadek awarii, stron, hostingu… Pracownik pracujący 32 godziny jest o 100% bardziej wypoczęty, pracowity i bardziej zaangażowany.

Agencji marketingowych jest wiele, co więc Was wyróżnia?

Wyróżnia nas między innymi stosowanie tzw. klauzuli wykonalności. Czym jest i jak to działa? Załóżmy, że prowadzi pani firmę architektoniczną i przychodzi do nas jako klient. My oferujemy pani kampanię mieszczącą się w określonym budżecie. W ramach tej kampanii dajemy gwarancję pozyskania określonych leadów, klientów lub obrotów. Jak to możliwe? Jest to swoisty amerykański wzór kampanii. W USA nikt nie zleci kampanii, jeśli nie dostanie czegoś w zamian. Konkurencja jest tak olbrzymia, że nie ma miejsca na agencje, które prowadzą kampanie, a nic nie gwarantują. Zatem my, na wzór z USA, dajemy taką gwarancję. Można by opisywać to godzinami, bo to dość skomplikowane i rozbudowane zagadnienie, ale wszystko sprowadza się do tego, że nasze kampanie prowadzone są na 20 płaszczyznach. Proszę w każdej innej agencji w Polsce zapytać o zakres usług – nie ma takich, nawet wśród największych, które przy jednej kampanii wykonają tyle czynności, a zleceniodawca martwi się tylko obsługą klienta. Z tego, co wiem, jesteśmy pionierem w Europie, jeśli chodzi o tego rodzaju usługę. Najważniejsze jest, że się to sprawdza, na ponad 2000 firm tylko w przypadku dwóch nie udało nam się zrealizować planu.

Mówiła Pani kiedyś, że „ciężka praca to podstawa”. Jaki jest Pani klucz do sukcesu?

Niestety tak jest świat skonstruowany, że prowadząc firmę (a teraz mogę śmiało powiedzieć, że dużą firmę, bo od stycznia nasza spółka będzie w USA już spółką akcyjną), należy się jej poświęcić w 100%. Tak, jak wspomniałam, kluczem jest praca, a wręcz ciężka praca, bo doba się nie rozciągnie. Uważam, że nie da się takiego tempa wytrzymać całe życie, ale 10 lat poświęćmy firmie i wówczas odpoczniemy. Mój dzień na Hawajach wygląda teraz tak: wstaję o godzinie 5 rano, na 7 idę na zajęcia (obecnie jeszcze studiuję marketing na University of Hawaii), jestem na uczelni do 13, z uczelni do biura, w biurze jestem do 19, po pracy jeszcze obowiązkowo plaża, żeby się zresetować i do domu, gdzie czeka znów praca i nauka. Tak właśnie w mojej ocenie trzeba, by być z siebie dumnym, że robi się wszystko, bo życie jest krótkie. Drugą ważną kwestią to odwaga. W Polsce jest tysiące fajnych, dobrze rokujących firm, ale są one w Polsce i boją się wyjść na obcy rynek. Powodów do strachu jest mnóstwo – boją się z powodu braku rozeznania w przepisach, boją się zarobione pieniądze inwestować itp. Wymówek jest mnóstwo, ale tak naprawdę boją się, gdyż my, Polacy, mamy taką mentalność – zawsze uciemiężeni i marudzący. Trzeba wziąć się w garść. Nam też nikt nie pomógł, nie dał milionów. Biznes zaczynałam , mając – i tu uwaga – 15 tysięcy złotych! To nie żart, naprawdę taki był mój budżet na rozwinięcie firmy. Kompletne wariactwo, ale z ogromną nadzieją i się udało.

Podkreślacie, że Nakatomi to zespół. Kto tworzy ten zespół i jak to jest kierować firmą, która działa w tylu miejscach na świecie?

Struktura jest dość prosta. Każdy odział ma dyrektora, który zarządza zespołem i jest za niego odpowiedzialny w 100%. Osoby zarządzające oddziałami nie są pracownikami, to bardziej rodzina, gdyż są to osoby, które znam 10-15 lat. Taki człowiek musi być w 100% zaufany, bo powierzamy mu zarówno fakturowanie, jak i rozliczenia oraz podpisywanie umów. Aż tak zaufać pracownikowi bym nie potrafiła, bo ludzie są różni. Dyrektorzy oddziałów to już osoby wybitne. Moja koleżanka Agnieszka, prowadząca oddział warszawski, ukończyła MBA na Uniwersytecie Nowojorskim, Mateusz jest po MBA na ALK, Kasia pracowała w NYC w największych agencjach, Lea – prowadząca nam oddział w LA – to moja przyjaciółka, a zawodowo ma 15 lat stażu w agencjach w LA. Tak, kadra kierownicza to elita i przyjaciele, dlatego idzie nam tak łatwo.

Hawaje – Wasza najnowsza lokalizacja była Pani marzeniem? Na stronie entuzjastycznie piszecie „Marzenia się spełniają – oddział Nakatomi LLC na Hawajach! Od 1 kwietnia w Honolulu”.

Tak, to miłość odwzajemniona. Mój pierwszy wyjazd na Hawaje to 3 miesiące szkoły językowej i miłość od pierwszego wejrzenia. Hawaje to nie Waikiki i miejsca turystyczne. Hawajczycy ich nie znoszą. Hawaje czuje się w sercu! Tutaj pozytywna energia zaraża i nakręca do działania każdego dnia. Na ten stan mają wpływ mieszkający tu ludzie. Oni też ciężko pracują, jednak każdy jest uśmiechnięty i nie marudzi. Moje koleżanki mają po 2 etaty, bo życie tutaj do najtańszych nie należy, a i tak każdy ma uśmiech od ucha do ucha. Trudno to opisać, tu trzeba być: cały rok lato, gdy wstajesz, to nie zastanawiasz się, jaki płaszcz ubrać, tylko wsuwasz nogi w klapki i lecisz. Hawaje to całkowity luz, nawet szefowie największych firm chodzą ubrani normalnie, nikt się nie stroi, bo by się wygłupił. To też USA, a zatem wszyscy mówią po angielsku. Najlepsza w tym miejscu jest ogólnie panująca radość. Osoby w naszym oddziale pracują naprawdę ciężko, a i tak są żarty, wspólne wyjścia i zero kłótni. Naprawdę pełne szczęście. Hawaje i moje marzenie o nich idealnie podsumowuje cytat:
„Są marzenia, o których marzyłaś kiedyś w kołysankach,
Gdzieś nad tęczą latają niebieskie ptaki,
I marzenia, o których marzyłeś, marzenia naprawdę się spełniają”.

Tak rozmawiając z panią, uświadamiam sobie, jaka jestem szczęśliwa, ale nie zapominam o ludziach, których kocham, bo bez nich nie byłoby mnie tutaj.

Jakie dalsze plany i czy są jeszcze jakieś marzenia niespełnione dotychczas przed Nakatomi?

Planów jest mnóstwo, bo bez nich życie nie ma sensu. Może Australia… Jednak to raczej nie tak szybko. Ważne jest, aby rok 2019 utrzymać na obecnych obrotach. Nie marzymy już o wzrostach w ilości 1000% rocznie. Jeśli zamknięty rok 2019 na takim samym przychodzie, co 2018, to będzie sukces. Firma jest już duża i przekształcamy ją w Inc., a to trudny proces w USA. Może kiedyś zobaczycie nas na giełdzie. Osobiście duży nacisk kładę na studia. Ucząc się budownictwa na UZ, w życiu nie przyszło mi do głowy, że będę studiować w USA, a teraz… Może po Uniwersytecie Hawajskim przyjdzie czas na Stanford? Trzymajcie kciuki!

4.1/5 – (14 głosów)