Together Magazyn » Aktualności » Siła tkwi w rodzinie

Siła tkwi w rodzinie

Podobno potrzeba worka soli, aby poznać drugiego człowieka. Im zajęło to rok, mimo, że od lat widzieli się codziennie… Podróżując razem dzień po dniu stawali w obliczu kolejnej przygody przemierzając świat. Ten prawdziwy, bez telefonów, wygodnego all inclusive z bezpiecznym lądowaniem w zaciszu komfortowego hotelu. Razem odkryli największą tajemnicę – siła tkwi w rodzinie. O 365 dniach pełnych niespodzianek, spełnionych nadziei i wielkiej miłości, opowiadają Eliza, Wojciech i Wojtek Łopacińscy, autorzy książki „ Zabrałam brata dookoła świata”, twórcy fundacji Łopacińskich Świat, blogerzy z pasją do podróży. Zwykli niezwykli Mama, Tata i Syn.

Wspólne wakacje to za mało?

Wojciech – tata: Genezą naszego wyjazdu było postawienie sobie pytania, gdzie w życiu biegniemy. Czuliśmy, że coś tracimy w pościgu za karierą, nowym stanowiskiem, kolejnymi pieniędzmi na dodatkowe zajęcia dla dzieci.
Zgodni w wizji żona i mąż postanowili przekroczyć strefę komfortu?
Tata: Razem do tego dojrzewaliśmy. Chcieliśmy chociaż przez ten czas poczuć naprawdę życie.

Z założenia miał być rok?

Wojtek – syn: Początkowo zaplanowaliśmy wyjazd wakacyjny. Uznaliśmy, że to za mało, aby cokolwiek zobaczyć. Potem była mowa o 6 miesiącach, ale przeważyło pytanie, co ze szkołą. Plan na rok wydawał się doskonały. Z jednej strony miała to być wycieczka odkrywczo – poznawcza, a z drugiej lekarstwo na kryzys w małżeństwie rodziców. Dwa lata przed wyjazdem mama podjęła decyzję, że musi odpocząć a tata wręczył jej bilet na 3 miesiące do Indii. Nic nie dała po sobie poznać i ruszyła z plecakiem, bez biura podróży.

ją samą?

Syn: Pewnie! Choć za chwilę wróciła wielka miłość i tata dołączył do niej. Wspólnie ręka w rękę zaczęli zwiedzać świat z dala od Europy. Tak inny i zdumiewający, z ludźmi śpiącymi na ulicach, bez restauracji i nadzoru Sanepidu (śmiech).

Jak w tym innym świecie odnalazł się hotelarz?

Tata: Przeżył szok! Jak się otrząsnął, zobaczył, że życie w europejskim luksusie to super sprawa, ale trochę nudna. Po co nam trzeci zegarek, piąta para butów, dwusetna para szpilek mojej żony? Zamiast kupować kolejny przedmiot postanowiliśmy poznać świat w jego najprawdziwszej wersji. Jedźmy, przekonajmy się, jak żyją ludzie. Rodziny bez pralki, lodówki, zmywarki, w domach bez kuchni, z zupą gotowaną na ognisku. Świat całkowicie do góry nogami.

Wróciliście mądrzejsi?

Syn: Zmienieni. Przeżyliśmy cały rok, jako rodzina. Cztery osoby, które przed podróżą wcale dobrze się nie znały. Musieliśmy nauczyć się ze sobą wytrzymywać, koegzystować z kompletem zalet i wad. Było ciężko, bo cykliczne kłótnie z młodszą siostrą Lusią raz spowodowały, że rodzice chcieli nas odesłać do kraju. Od tego momentu, spięliśmy się, bo przecież inaczej trzeba by było wrócić do szkoły (śmiech).

Jednak bez pieniędzy by się nie udało. Każdego stać, aby zrobić, to co Wy?

Tata: Zarzucono nam, że realizujemy z żoną własne marzenia kosztem dzieci. Spełniając się dość egoistycznie, bez spojrzenia na rodzinę. Nie jesteśmy wariatami. Żyjemy, jak wszyscy w normalnych realiach i z założenia wiemy, że potrzebne są pieniądze. Jesteśmy odpowiedzialnymi rodzicami, którzy trochę zaszaleli, chcąc pokazać dzieciom kawałek innego świata. Pojechaliśmy przygotowani. Ubezpieczeni, z wymaganymi szczepieniami i budżetem na to, że jeśli syn zachoruje na malarię, a córka będzie miała atak choroby, której nie znamy, to będzie nas stać na to, aby wsiąść na drugi dzień w samolot. Z drugiej strony pieniądze nie są blokadą w realizacji marzeń. Kwota, jaką wydaliśmy przez rok jadąc przez 140 tysięcy kilometrów wystarczyłaby jednej osobie w Polsce na trzy miesiące. Tu nie o pieniądzach rozmawiamy, a o odwadze i o tym, co czujemy w sercu.

Kobieta na krańcu świata. Było poczucie survivalu?

Eliza – mama: Każdego dnia to czułam! Wyjeżdżając w taką ekstremalną podróż i zakładając plecak definitywnie zostawiamy pewne sprawy w Polsce. Zaczyna się przygoda! Mamy dwie pary spodenek, parę sztuk bielizny, dwie pary butów, nie ma szpilek. Trzeba zaadaptować się do sytuacji, w której się znajdujemy i korzystać z niej. Każde 10 gram w plecaku przy 40 stopniach upału powodowało, że nie rozpaczałam nad pominiętym czwartym swetrem.

Jaki dystans pokonywaliście dziennie?

Tata: Ciężko uśrednić. Bywały dni, gdy mieliśmy za sobą kilka tysięcy kilometrów w samolocie z Ameryki do Afryki. Innego dnia poruszaliśmy się autostopem pokonując ich zaledwie 30. Patrząc na cyfry były to 42 kraje i 119 tysięcy kilometrów, czyli ponad dwa i pół raza okrążona ziemia.
Podróż dookoła świata – marzenie wielu odkładane zwyczajowo na emeryturę.

Tata: Wyłącznie ze strachu przed wyjściem z domu i obawą o reakcję innych ludzi. W książce „Zabrałam brata dookoła świata” opisujemy kontakt z drugim człowiekiem. W czasach facebooka i kumpli w Nowym Yorku nie posiadamy informacji o własnej babci, czy sąsiedzie. To problem dzisiejszego społeczeństwa. My nie wzięliśmy ze sobą komórek. Będąc managerem w hotelu nie wyobrażałem sobie życia bez telefonu. Początek był trudny, gdy prosiłem obcych ludzi o nocleg, o pomoc czy szklankę wody. Przypomniałem sobie, jak to jest mieć bezpośredni kontakt z drugim obcym człowiekiem.

Ludzie byli życzliwi?

Mama: Bardzo. Mają otwarte serca. W Europie społeczeństwo jest zamknięte, skupia się na kontroli własnego dorobku i nie myśli o innych. Tam, gdzie relacje nie są jeszcze tak zniekształcone przez portale, internet i karierę, ludzie są otwarci. Obcy człowiek z dwójką dzieci dostawał nocleg i posiłek. Ludzie chcieli nas poznać, spotykaliśmy wiele oznak szczerego i życzliwego zainteresowania.

Pewnie zadziałała magia siły rodziny

Tata: Byliśmy swoistą manifestacją i reklamą tej instytucji na świecie. Wszyscy patrzyli na rodzinę. Na mamę, tatę i dwójkę dzieci zmęczonych 12 godzinną podróżą busem, spoconych, targających plecaki. Oni widzieli jedność. Idzie czwórka ludzi, którzy tworzą, to co najcenniejsze.

Mama: W Ameryce Południowej jest model macho. Zdumienie budziło, że mąż mnie przytulał, łapał za rękę. Pytali, czy tak można nosić kobietę na rękach.
Syn: W Afryce w busie kobieta zapytała mamę, czy ją mąż bije. Jeśli nie bije, to nie kocha.

Były chwile, aby rzucić wszystko i pierwszym samolotem wrócić do kraju?

Tata: Tak, gdy córka po raz 16 kłóciła się z synem (śmiech)!

Kto był kierownikiem wycieczki?

Mama: Każdy. Lusia potrafiła dowiedzieć się u naszych gospodarzy, co warto zobaczyć w okolicy. Wojtek zajmował się transportem, a moją rolą było przytulanie, pocieszanie, scalanie rodziny. Łagodziłam ogień i napięcia z przemęczenia.
Tata: Miałaś rolę bycia mamą.

Dlaczego taki tytuł książki?

Tata: Gdy wyruszyliśmy Łucja miała 10 lat. Mogła tego nie zaakceptować. Bardzo tęskniła za babcią, koleżankami i kotem. Jako najmłodsza, najciężej wszystko przeżywała.

Wrócilibyście?

Tata: Musielibyśmy. Taka była decyzja, że trzymamy się razem. Łucja jest małą osobą, która często stawia na swoim.
Syn: I właśnie dziś postanowiła, że z nami nie jedzie (Śmiech całej rodziny)
Tata: No tak. Wytrzymując wyprawę, niosąc codziennie ciężki plecak ze śpiworami pozwoliła wszystkim nam zrealizować marzenie bycia razem. Pisząc wspólnie książkę nazwaliśmy ją z wdzięczności słowami Łucji.

 

Co teraz znaczy rodzina?

Mama: Przed wyprawą byliśmy zwyczajną rodziną. Taką z kredytami, wczesnym wstawaniem do pracy, brakiem czasu i frustracjami wynikającymi z wielu obowiązków. Po powrocie wszystko się zmieniło. Jest fundacja Łopacińskich Świat, są festiwale i dworek tucholski, gdzie mieszkamy i organizujemy spotkania podróżnicze. Blisko gościnnego Trójmiasta, z uwielbianym morzem. Staliśmy się odważni i niezależni. Robimy, to na co mamy ochotę, bo już wiemy, że życie jest w naszych rękach. Teraz mamy czas, w którym umiejętnie manewrujemy prozą życia. Wspólne emocje, które się dzieją są bezcenne.
Tata: Magicznym momentem wyjazdu było zdobycie z 13 – letnim Wojtkiem Kilimandżaro. Nie jesteśmy sportowcami, wspinaliśmy się 4 dni. Już na szczycie, po tym kiedy było ciężko, gdy mieliśmy obaj kryzysy poczuliśmy, że dokonaliśmy razem czegoś wyjątkowego. Przy tym kawałku drewna zaczęliśmy płakać, przytuliliśmy się do siebie. Zrozumiałem, że pod górę wyruszyłem z nastolatkiem, by na szczycie objąć mężczyznę. To była magia. Najważniejszy moment relacji z rodziną. Takich chwil nie da się ani kupić i ani powtórzyć, jak minie twoja szansa…

Tekst i wywiad: Dagmara Rybicka

Oceń