Together Magazyn » Aktualności » Martyna Cymerman: „Nigdy nie straciłam zapału do śpiewania”

Martyna Cymerman: „Nigdy nie straciłam zapału do śpiewania”

23 lipca 2017 roku w sali balowej Sofitel Grand Sopot zakończył się Festiwal Sopockie Dni Sztuki Wokalnej. Podczas koncertu finałowego wystąpiła młoda śpiewaczka, laureatka Grand Prix Vi Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego Impressio Art z roku 2014 – Martyna Cymerman. W wywiadzie udzielonym po koncercie opowiada, jak po konkursie potoczyła się jej dalsza kariera zawodowa.

Bożena Harasimowicz: Pani Martyno, proszę mi powiedzieć, jak zaczęła się pani przygoda ze śpiewem solowym? Czy pochodzi pani z rodziny o tradycjach muzycznych?
Martyna Cymerman: Nie, zupełnie nie. Ja jedyna z rodziny chciałam chodzić do szkoły muzycznej, ale ze względu na to, że byłam z małej miejscowości, nie miałam na początku takiej możliwości. Rodzice pracowali i nie mieli czasu by wozić mnie do szkoły. Marzyłam, by grać na gitarze i stale się o to upominałam. W końcu tak się złożyło, że syn moich sąsiadów zaczął chodzić do szkoły muzycznej i moi rodzice wraz z sąsiadami postanowili, że będą wozić nas na zmianę i w ten sposób zaczęłam uczęszczać do szkoły muzycznej.

B.H. I jaki wybrała pani sobie instrument?
M.C. Bardzo chciałam grać na gitarze. Pan dyrektor stwierdził jednak, że mam ładny głos i chciałby, żebym śpiewała, jednak ja z początku nie chciałam. Nie wiedziałam nawet, co to jest opera! Zaproponował mi wtedy, że będę miała lekcje gitary i dodatkowo raz w tygodniu śpiew, na co się zgodziłam.

B.H. A kto panią uczył śpiewu w tej szkole?
M.C. Pani Katarzyna Nowak -Stańczyk, która śpiewała wtedy w operze łódzkiej z dużym sukcesem. Śpiewała sopranem koloraturowym. Następnie pani Anita Urbani i pani Dorota Borowicz. Łącznie przez sześć lat uczyłam się w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Zduńskiej Woli.

B.H. Jak dalej potoczyły się pani losy po ukończeniu śpiewu i gitary w szkole muzycznej?
M.C. Właściwie to wcale nie myślałam o Akademii Muzycznej. Chciałam iść na stomatologię.
W liceum chodziłam do klasy biologiczno – chemicznej, ale później zupełnie poważnie zaczęłam interesować się muzyką. Chodziłam na koncerty muzyki operowej i przyszedł czas, że się po prostu rozkochałam w operze. Na rok przed maturą zdecydowałam, że jednak spróbuję zdawać do Akademii Muzycznej w Łodzi i w Bydgoszczy, jednakże nie dostałam się do nich za pierwszym razem. Musiałam zaczekać rok.

B.H. Wygląda na to, że na tym etapie nauki śpiewu nie była ani jeszcze dostatecznie przygotowana?
M.C. Dokładnie, dlatego dalej uczyłam się śpiewu i po roku dostałam się do Bydgoszczy, do klasy prof. Magdaleny Krzyńskiej. U niej uczyłam się 4 lata, a po ukończeniu licencjatu pojechałam zdawać do Krakowa na studia magisterskie i dostałam się do klasy Pana dr Marka Rzepki.

B.H. I jak pani wspomina studia u Pana Marka Rzepki? Przecież to bardzo młody pedagog i poza tym pewnie dużo koncertował w tym czasie? Czy była pani zadowolona z pracy z mężczyzną? To duża zmiana.
C.M. Pan Marek jest wspaniały…Bardzo mnie fascynował swoimi niekonwencjonalnymi metodami nauki śpiewu. Pani na pewno to wie, bo prowadził kurs kilka lat temu w Pani Letniej Akademii Śpiewu. Ile on daje człowiekowi wiary w siebie i pozytywnej energii! Zawsze bardzo mnie wspierał
mimo, że początkowo nie widział w moim głosie potencjału i nawet nieszczególnie chciał mnie uczyć.

B.H. Oj…to aż tak? Trudno mi w to uwierzyć.
M.C. Tak było na początku, ale nigdy nie traciliśmy zapału. Zawsze mówił – „Martynka, nie bój się, damy radę, będziemy ćwiczyć, zrobimy tak, żeby było dobrze” … i faktycznie tak było. Przez pierwszy rok nie zrobiłam spektakularnych postępów. To była mozolna, ciężka praca. Po drugim roku studiów odbył się konkurs wokalny Impressio Art w Sopocie, który udało mi wygrać i poczułam, że Pan Marek nabrał więcej wiary we mnie, a i ja sama uwierzyłam, że mogę coś osiągnąć.

B.H. Czyli wygląda na to, że jest bardzo wymagającym pedagogiem.
C.M. Tak, jest wymagający, ale z drugiej strony jest bardzo wspierający. Zawsze dostrzega
w człowieku jakieś plusy i to było to, czego ja w tym momencie potrzebowałam. Chciałam, żeby ktoś we mnie uwierzył i abym odzyskała wiarę, że będę jeszcze w życiu dobrze śpiewać. Właściwie po ukończeniu licencjatu już chciałam ze śpiewu zrezygnować, ale Pan Marek przywrócił we mnie wolę walki i ambicję.

B.H. A potem przypadek, że na widowni podczas III etapu konkursu w Sopocie w roku 2014 znalazł się dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu – pan Gabriel Chmura, którego osobiście zaprosiłam, aby przyszedł posłuchać finalistów VI Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego Impressio Art.
W Sopocie trwał prawie równolegle Festiwal Sopot Classic, a u nas odbywała się próba w kościele
z pani udziałem. Kiedy zapraszałam pana Chmurę do kościoła na finał konkursu mówił,
że nie ma czasu, a potem jednak przyszedł aby wysłuchać finalistów. Wygląda to jak przeznaczenie! Pan Chmura był bardzo zaskoczony poziomem konkursowiczów i pamiętam, jak z entuzjazmem powiedział do mnie – „Ty masz tu głosy! Ja myślałem, że to jakiś mały prowincjonalny konkursik,
a tu tak wysoki poziom! Biorę wszystkich finalistów na przesłuchanie do mojej opery” (śmiech).
I jak to dalej się potoczyło w Pani przypadku?
M.C. Pamiętam, że zaraz po konkursie w Sopocie postanowiłam odpocząć kilka dni nad morzem
i niedługo potem zadzwonił telefon. Był to pan Gabriel Chmura, który powiedział, że zaprasza mnie na przesłuchania do opery poznańskiej.

B.H. Z tego co pamiętam, zaprosił także pana Andrzeja Filończyka?
M.C. Tak. Niestety, nasze przesłuchanie było dość późno i następny sezon operowy był już zaplanowany, dlatego też Pan Chmura nie miał możliwości obsadzenia mnie w nadchodzącym sezonie, ale od razu zaznaczył, że bardzo by chciał, abym współpracowała z jego teatrem.
Musiał jednak bardzo intensywnie myśleć o mnie, bo nie minął tydzień, jak ponownie zadzwonił
i powiedział – „Słuchaj, mam już dwie dziewczyny zaplanowane na partię Neddy, ale bardzo chcę,
byś to ty ją zaśpiewała. Chcę ciebie po prostu w czymś obsadzić, abyś zadebiutowała u nas w teatrze i dlatego proponuję ci tę rolę.” I tak się zaczęło. Zaśpiewałam Neddę (R. Leoncavallo – Il Pagliacci), a potem zaśpiewałam tam jeszcze partię Muchy w światowej premierze opery współczesnego kompozytora – Aleksandra Nowaka w Space Opera. Była to bardzo trudna muzyka i ogromne wyzwanie dla mnie, ale był to równocześnie bardzo udany spektakl.

B.H. A potem przyszła Teatralna Nagroda im. Jana Kiepury w kategorii „Najlepszy Debiut Śpiewaczki”.
Opowie mi pani o niej?
M.C. Tak, ta nagroda była bardzo niespodziewana. Nie wiedziałam nawet, że zostałam zgłoszona
do konkursu. Teatr w Poznaniu był taki wspaniałomyślny, że wystawili moją kandydaturę i będąc już w Hanowerze dowiedziałam się, że otrzymałam nagrodę za „Najlepszy Debiut Śpiewaczki”.

B.H. Jeżeli chodzi o Gabriela Chmurę, to rzeczywiście zgodzę się z Panią, że to bardzo spontaniczny
i życzliwy młodym artystom dyrygent. Ja również pamiętam, jak po którymś z koncertów podszedł do mnie i zaprosił do wykonania arii koncertowych Mozarta w NOSPR w Katowicach, gdzie w tym czasie był dyrektorem. Nie tylko dyrygował, ale dyrygując orkiestrą sam wykonywał partię fortepianu w jednej z arii koncertowych Mozarta (Ch’io mi scordi di te? KV 505), które miałam zaszczyt z nim wykonać. Cieszę się, że są tacy życzliwi i wspierający dyrygenci. Nie spotyka się takich ludzi często w naszym zawodzie. Musi być jakiś impuls, który powoduje, że dyrygent czy dyrektor teatru zaprasza spontanicznie młodego artystę do współpracy… A powiesz mi w jaki sposób znalazła się pani w operze w Oldenburgu?
M.C. Pan Marek Rzepka mieszka, pracuje i występuje w Niemczech. Uważa, że jest to najlepszy rynek dla śpiewaków i bardzo mnie namawiał, abym również przyjechała do Niemiec. Chciałam tam dalej studiować i spróbować swoich sił za granicą mimo że z początku nie bardzo chciałam wyjeżdżać. Ponownie podjęłam studia magisterskie i w ten sposób zdałam do Hochschule für Musik, Theater und Medien w Hanowerze. Tam również studiowałam pod okiem dr Marka Rzepki, który chcąc zapewnić mi przyszłość i stabilność zawodową wysłał nagranie mojej poznańskiej Neddy do agencji artystycznej w Monachium. Agencja odpowiedziała bardzo pozytywnie i już kilka tygodni później przyjechali do mojej uczelni, aby mnie przesłuchać. W ten sposób znalazłam agencję. Już pod koniec pierwszego roku studiów wiedziałam, że dostałam angaż w operze w Oldenburgu. Miałam dzięki temu ogromny komfort studiowania – wiedziałam, że czeka na mnie praca i bardzo rozwojowe role w teatrze.

B.H. To musi być cudowne uczucie dla tak młodej artystki. W Polsce stały angaż dla studenta, który za chwilę kończy studia jest utopią. Tutaj artysta pływa jakby łodzią po wzburzonej fali i nigdy nie wie, gdzie go losy poniosą…
M.C. Dlatego tak bardzo się cieszę, że mi się z tą pracą udało. Jestem w agencji, z której jestem bardzo zadowolona.

B.H. Jak wspomina pani swoje studia w Hanowerze?
M.C. Jako bardzo intensywny i wymagający skupienia czas.

B.H.
Czy studiowanie w Niemczech różni się od studiowania w Polsce?
C.M. Program nauczania jest niezwykle bogaty. Ma to swoje plusy i minusy. Uczęszczałam na zajęcia z pieśni, z oratorium, opery włoskiej, fonetyki, tańca, opracowania partii operowych, zespołów wokalnych, etc. Musiałam uczyć się bardzo dużo utworów z dnia na dzień, spędzać weekendy na uczelni i całkowicie poświęcić się studiowaniu, co często było bardzo wyczerpujące i stresujące. Po sześciu latach studiów w Polsce takie tempo pracy bardzo mnie zaskoczyło. Śpiewałam również ogromną ilość literatury, która w tamtym czasie wydawała mi się nieprzydatną.

B.H. ….ale jednak w Sopocie śpiewała pani pieśni Straussa, Rachmaninowa, czyli nauka nie poszła w las?
M.C. Akurat nad tymi utworami pracowałam w Polsce. Niemcy mają bardzo wysokie wymagania. Cykl pieśni do nauczenia z dnia na dzień, to na porządku dziennym! Poza tym jest wiele kursów mistrzowskich, przyjeżdżają znakomici nauczyciele z zewnątrz. Na uczelni są organizowane przesłuchania do agencji, czego w Polsce bardzo brakuje. Niemieckie uczelnie wystawiają po trzy spektakle studenckie rocznie.

B.H. Jakie to są spektakle?
M.C. Śpiewałam tytułową rolę w operze F. Poulenca – Cycki Tereziasza. To zupełnie nieznana, ale przepiękna opera, która w Polsce chyba nie jest grywana, ale muzyka jest po prostu piękna. Minusem jest to, że na niemieckich uczelniach rzadko kiedy opery wystawiane są w języku oryginalnym. Często jest to jednak język niemiecki. Pojechałam do Niemiec z zerową znajomością języka. Na szczęście wielu nauczycieli prowadziło lekcje po angielsku, były to zajęcia indywidualne. Nie spotkałam się też z tym, żeby ktoś traktował mnie gorzej z powodu nieznajomości języka niemieckiego. Mamy tam wspaniałych pedagogów, artystów, a dzięki temu wiele możliwości na nowe kontakty, bo uczymy się od najlepszych, którzy nadal czynnie koncertują.

B.H. Czy ma pani jakieś plany związane z Polską?
M.C. Mam kontakt głównie z Panem Gabrielem Chmurą, ale niestety ciągle muszę mu odmawiać.
Jestem zatrudniona w Teatrze w Oldenburgu i nie mogę pozwolić sobie, by wyjechać do innego teatru np. na dwa miesiące. Nie ma takiej możliwości. W tym sezonie śpiewam osiem ról, to ogrom pracy. Miałam też propozycje na małe role w Teatrze Wielkim w Warszawie, ale zmuszona byłam odmawiać. Bardzo chciałabym utrzymać kontakt z polską sceną operową.

B.H. Życzę zatem wielu wspaniałych ról, wielu udanych koncertów i cieszę się, że przyjęła pani moje zaproszenie do udziału w Sopockich Dniach Sztuki Wokalnej. Bardzo dziękuję za wywiad.

Wywiad z Martyną Cymerman przeprowadziła prof. zw. dr hab. Bożena Harasimowicz – śpiewaczka, profesor Akademii Muzycznej im. S. Moniuszki w Gdańsku, dyrektor
i pomysłodawczyni Festiwalu Sopockie Dni Sztuki Wokalnej (15-23 lipca 2017). Jej misją jest promocja młodych artystów śpiewaków, laureatów konkursu organizowanego przez jej agencję artystyczną Impressio Art Management, którą z sukcesem prowadzi od 2009 roku.

Oceń